Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacja
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Dzień 3 : Ohrid->Gjirokaster 267km
Dzień przywitał nas znów piękną pogodą. Dzień wcześniej umówiliśmy się z ekipą Heltera na 9:30 na deptaku więc około 8:30 już było na korytarzu słychać pierwsze głosy budzących się do życia forumowiczów. Wszystkich poza Rafim, którego znowu zapomnieliśmy poinformować o wcześniejszym wyjściu. Gdy więc my zabieraliśmy się do wyjścia on dopiero smarował kanapkę. Chwilę oczekiwania wykorzystaliśmy na wymianę spostrzeżeń odnośnie noclegu. Okazało się że większość pokoi nie była jeszcze wykończona. U nas brodzik w ogóle nie był przymocowany do podłogi a u Gadziny bodajże zamiast brodzika z podłogi wystawała rura pcv. Nie licząc tych detali było miło, schludnie i estetycznie.
W końcu można było przyjrzeć się sąsiedztwu. My mieliśmy widok na siedzibę policji i straży pożarnej, pozostała część ekipy na więzienie:
Panowie za kratami raźno do nas machali, przez co początkowo krępowałem się robić zdjęcia. Pojawiły się podejrzenia że ich uśmiech nie był szczery a zwiastujący kolejne mordy jak tylko skończy się im odsiadka. Cyknąłem więc jedną fotkę wykorzystując moment gdy nikt nie patrzył i i zanim zdążyli mnie zapamiętać udałem się na dół czekać na Rafiego. Wesołe gaworzenie trwało dalej i tylko Dzikson był jakiś małomówny i zamknięty w sobie. Pytanie o tygrysa wisiało w powietrzu niewypowiedziane przez dłuższą chwilę. W końcu Józek pokazał nam klucz do ich wspólnego pokoju. Doczepiony był do niego breloczek. Metalowy, okrągły, z tygrysem...
Śmiechu było co niemiara aż ktoś zauważył że pali się wór na śmieci. Dziwna sprawa, ale zapalił się żar z grilla który ktoś tam wrzucił. Kto by pomyślał? Ważne że szybko udało się pożar ugasić
i mogliśmy wybrać się na miasto:
Ula biedna stoi bez pary bo ja robię zdjęcie.
Na końcu deptaku, przy molo czekał już na nas HelterSkelter, którego zdjęcia nie mam bo wszystkim bardziej spodobało się to różowe drzewo:
Padła propozycja aby wyruszyć w rejs widokowy za 2 euro. Przyjęta została niejednogłośnie i ktoś się chyba wykruszył niemniej jednak wypłynęliśmy chwilę później i była to jedna z fajniejszych atrakcji na naszym tripie:
Miasto od strony wody wyglądało po prostu wspaniale:
Kapitan, początkowo cichy, w miarę rozwoju sytuacji rozgadał się na tematy przyrodnicze a także socjalnie co widać po jego bliższym spoufaleniu się z Gadziną
Z ciekawostek jakie nam przedstawił nadmienię tylko że woda w jeziorze jest przejrzysta na 22m. Macedończycy bardzo dbają o jezioro. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Albańczykach. Podczas gdy ci pierwsi montują oczyszczalnie, kolektory i tym podobne urządzenia to ci drudzy biorą pieniądze z unii do kieszeni a ścieki spuszczają gdzie popadnie. Gdy ci pierwsi przestają odławiać pstrąga ohrydzkiego aby miał szansę odbudować populację ci drudzy łowią go dynamitem. Takie tam sąsiedzkie niewielkie nieporozumienia, którymi nikt na statku specjalnie się nie przejmował:
Chwile potem łódka weszła w wiraż
za którym wyłoniły się kościoły mające parę tysięcy lat
Agata ucieszyła się że takie stare zabytki jeszcze stoją i można je oglądać z łódki, Rafi natomiast zamyślił się na temat przemijania i tego co po sobie zostawi
Jako że nie sypnęliśmy grubym groszem to i wycieczka nie była długa. Jeszcze ostatni rzut oka na miasto:
i poszliśmy się stołować
do knajpki w której świeżo wyciskany sok z pomarańczy był od razu gazowany. Widać technologicznie są dużo przed nami. Gad z Józkiem oglądali jakieś zberezeństwa, przez co wszyscy po lewej stronie postanowili zamknąć oczy.
Jako że posiłek się przedłużył to przesunęliśmy godzinę wyjazdu na 12:30 i poszliśmy na szybki spacer po klimatycznym miasteczku:
gdzie Józek z przykrością stwierdził że ze tego Yugo już ktoś wyszabrował lusterko
a Agata dała do zrozumienia że do 205 wcale taka przywiązana nie jest bo tak na prawdę liczy się tylko kolor:
Odżyły też wspomnienia z dzieciństwa w PRLu:
i poszliśmy oglądać te wielotysiecznoletnie zabytki wokół których uwijali się jak w ukropie robotnicy dobudowujący nowe elementy. Mimo wszystko było ładnie:
a we wnętrzu Ula zainteresowała się mozajką
Natchnieni spokojem i myślami o wiekach naszej cywilizacji dotarliśmy znów do naszego noclegu, gdzie jednak spokojnie nie było. Dziewczyny piszczały i biegały chaotycznie szukając schronienia. Co poniektóre miejscowe kobiety pewnie pospiesznie zakładały już burki i połykały klucze do pasów cnoty słysząc te dźwięki.
-aaaaaaa! potwór w białych slipach! - słychać było zewsząd
Potem jednak strach ustąpił miejsca nieśmiałemu zaciekawieniu
I sytuacja powoli wróciła do normy
czyli trzeba było zając się sztorcowaniem samochodów na dalszą drogę. Józek przed wyjazdem założył nowy wypasiony mieszek najnowszej generacji który rozpadł się po jednym dniu i trzeba go było owinąć pałertejpem. Mi Gadzina dorobił włącznik do wentylatorów z lampki nocnej Dziksona a Morfeusz zajął się polerowaniem klapy. Po obwieszczeniu sukcesu na każdym polu wybraliśmy się w dalszą drogę, gdzie jeszcze na stacji napotkaliśmy na taką miejscową 205tkę:
Trasa z Ohridu do granicy to pierwszy kręty odcinek który wreszcie dał nam odczuć prawdziwą radość z jeżdżenia samochodami. Zakręty pokonywane na dużej prędkości nie dawały szans na delektowanie się widokami więc zrobiliśmy jeszcze pamiątkowy przystanek widokowy:
na którym Morfeusz wyciągnął znów szlifierkę i ku zdziwieniu osób postronnych zabrał się za dalszą polerkę klapy:
Na szczęście wyjątkowo nie był w samych majtach więc na zdziwieniu się skończyło.
W końcu dotarliśmy do granicy. Albania! Wreszcie! Na tym małym przejściu widok tylu samochodów był dla celników prawdziwym szokiem. W końcu zmobilizowali nie tylko pracownika w budce a także drugiego który wcześniej zajmował się drzemką nad kawą i zabrali się za naszą odprawę
Myśląc że to jest jedyne przejście ja spokojnie ustawiłem się po drugiej stronie w oczekiwaniu na resztę:
Po tym jak w końcu wszyscy przejechali nie ujechaliśmy 200m jak zza zakrętu wyłoniło się kolejne stanowisko celne, tym razem albańskie...Znów 40min czekania. A można było od razu jechać i wcześniej zacząć się odprawiać...No nic, po tym jak kilka pierwszych samochodów przebiło się i przez drugie przejście już nie czekaliśmy na resztę tylko od razu pojechaliśmy na najbliższą plażę po albańskiej stronie :
gdzie majtkowy potwór miał swoją kolejną odsłonę:
oraz ze znaleziskiem z dnia jeziora:
Wjazd do Albanii i pierwsze kilometry po tej stronie granicy pokazuje że albania jest całkiem innym krajem niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. Niby wszędzie pełno mercedesów
ale jednak wygląda to wszystko trochę inaczej:
Jednak z całą pewnością nie ma lepszego krają na takie spontaniczne dzikie wyprawy. Powoli wjeżdżaliśmy w coraz wyższe góry. Kręte drogi, wspaniałe widoki i coraz rzadziej występujące na poboczach wysypiska śmieci powoli wprowadzały nas w docelowy, rajdowo tripowy nastrój:
Ale o tym już później bo znów muszę jechać kosić trawnik na wsi...
Dzień przywitał nas znów piękną pogodą. Dzień wcześniej umówiliśmy się z ekipą Heltera na 9:30 na deptaku więc około 8:30 już było na korytarzu słychać pierwsze głosy budzących się do życia forumowiczów. Wszystkich poza Rafim, którego znowu zapomnieliśmy poinformować o wcześniejszym wyjściu. Gdy więc my zabieraliśmy się do wyjścia on dopiero smarował kanapkę. Chwilę oczekiwania wykorzystaliśmy na wymianę spostrzeżeń odnośnie noclegu. Okazało się że większość pokoi nie była jeszcze wykończona. U nas brodzik w ogóle nie był przymocowany do podłogi a u Gadziny bodajże zamiast brodzika z podłogi wystawała rura pcv. Nie licząc tych detali było miło, schludnie i estetycznie.
W końcu można było przyjrzeć się sąsiedztwu. My mieliśmy widok na siedzibę policji i straży pożarnej, pozostała część ekipy na więzienie:
Panowie za kratami raźno do nas machali, przez co początkowo krępowałem się robić zdjęcia. Pojawiły się podejrzenia że ich uśmiech nie był szczery a zwiastujący kolejne mordy jak tylko skończy się im odsiadka. Cyknąłem więc jedną fotkę wykorzystując moment gdy nikt nie patrzył i i zanim zdążyli mnie zapamiętać udałem się na dół czekać na Rafiego. Wesołe gaworzenie trwało dalej i tylko Dzikson był jakiś małomówny i zamknięty w sobie. Pytanie o tygrysa wisiało w powietrzu niewypowiedziane przez dłuższą chwilę. W końcu Józek pokazał nam klucz do ich wspólnego pokoju. Doczepiony był do niego breloczek. Metalowy, okrągły, z tygrysem...
Śmiechu było co niemiara aż ktoś zauważył że pali się wór na śmieci. Dziwna sprawa, ale zapalił się żar z grilla który ktoś tam wrzucił. Kto by pomyślał? Ważne że szybko udało się pożar ugasić
i mogliśmy wybrać się na miasto:
Ula biedna stoi bez pary bo ja robię zdjęcie.
Na końcu deptaku, przy molo czekał już na nas HelterSkelter, którego zdjęcia nie mam bo wszystkim bardziej spodobało się to różowe drzewo:
Padła propozycja aby wyruszyć w rejs widokowy za 2 euro. Przyjęta została niejednogłośnie i ktoś się chyba wykruszył niemniej jednak wypłynęliśmy chwilę później i była to jedna z fajniejszych atrakcji na naszym tripie:
Miasto od strony wody wyglądało po prostu wspaniale:
Kapitan, początkowo cichy, w miarę rozwoju sytuacji rozgadał się na tematy przyrodnicze a także socjalnie co widać po jego bliższym spoufaleniu się z Gadziną
Z ciekawostek jakie nam przedstawił nadmienię tylko że woda w jeziorze jest przejrzysta na 22m. Macedończycy bardzo dbają o jezioro. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Albańczykach. Podczas gdy ci pierwsi montują oczyszczalnie, kolektory i tym podobne urządzenia to ci drudzy biorą pieniądze z unii do kieszeni a ścieki spuszczają gdzie popadnie. Gdy ci pierwsi przestają odławiać pstrąga ohrydzkiego aby miał szansę odbudować populację ci drudzy łowią go dynamitem. Takie tam sąsiedzkie niewielkie nieporozumienia, którymi nikt na statku specjalnie się nie przejmował:
Chwile potem łódka weszła w wiraż
za którym wyłoniły się kościoły mające parę tysięcy lat
Agata ucieszyła się że takie stare zabytki jeszcze stoją i można je oglądać z łódki, Rafi natomiast zamyślił się na temat przemijania i tego co po sobie zostawi
Jako że nie sypnęliśmy grubym groszem to i wycieczka nie była długa. Jeszcze ostatni rzut oka na miasto:
i poszliśmy się stołować
do knajpki w której świeżo wyciskany sok z pomarańczy był od razu gazowany. Widać technologicznie są dużo przed nami. Gad z Józkiem oglądali jakieś zberezeństwa, przez co wszyscy po lewej stronie postanowili zamknąć oczy.
Jako że posiłek się przedłużył to przesunęliśmy godzinę wyjazdu na 12:30 i poszliśmy na szybki spacer po klimatycznym miasteczku:
gdzie Józek z przykrością stwierdził że ze tego Yugo już ktoś wyszabrował lusterko
a Agata dała do zrozumienia że do 205 wcale taka przywiązana nie jest bo tak na prawdę liczy się tylko kolor:
Odżyły też wspomnienia z dzieciństwa w PRLu:
i poszliśmy oglądać te wielotysiecznoletnie zabytki wokół których uwijali się jak w ukropie robotnicy dobudowujący nowe elementy. Mimo wszystko było ładnie:
a we wnętrzu Ula zainteresowała się mozajką
Natchnieni spokojem i myślami o wiekach naszej cywilizacji dotarliśmy znów do naszego noclegu, gdzie jednak spokojnie nie było. Dziewczyny piszczały i biegały chaotycznie szukając schronienia. Co poniektóre miejscowe kobiety pewnie pospiesznie zakładały już burki i połykały klucze do pasów cnoty słysząc te dźwięki.
-aaaaaaa! potwór w białych slipach! - słychać było zewsząd
Potem jednak strach ustąpił miejsca nieśmiałemu zaciekawieniu
I sytuacja powoli wróciła do normy
czyli trzeba było zając się sztorcowaniem samochodów na dalszą drogę. Józek przed wyjazdem założył nowy wypasiony mieszek najnowszej generacji który rozpadł się po jednym dniu i trzeba go było owinąć pałertejpem. Mi Gadzina dorobił włącznik do wentylatorów z lampki nocnej Dziksona a Morfeusz zajął się polerowaniem klapy. Po obwieszczeniu sukcesu na każdym polu wybraliśmy się w dalszą drogę, gdzie jeszcze na stacji napotkaliśmy na taką miejscową 205tkę:
Trasa z Ohridu do granicy to pierwszy kręty odcinek który wreszcie dał nam odczuć prawdziwą radość z jeżdżenia samochodami. Zakręty pokonywane na dużej prędkości nie dawały szans na delektowanie się widokami więc zrobiliśmy jeszcze pamiątkowy przystanek widokowy:
na którym Morfeusz wyciągnął znów szlifierkę i ku zdziwieniu osób postronnych zabrał się za dalszą polerkę klapy:
Na szczęście wyjątkowo nie był w samych majtach więc na zdziwieniu się skończyło.
W końcu dotarliśmy do granicy. Albania! Wreszcie! Na tym małym przejściu widok tylu samochodów był dla celników prawdziwym szokiem. W końcu zmobilizowali nie tylko pracownika w budce a także drugiego który wcześniej zajmował się drzemką nad kawą i zabrali się za naszą odprawę
Myśląc że to jest jedyne przejście ja spokojnie ustawiłem się po drugiej stronie w oczekiwaniu na resztę:
Po tym jak w końcu wszyscy przejechali nie ujechaliśmy 200m jak zza zakrętu wyłoniło się kolejne stanowisko celne, tym razem albańskie...Znów 40min czekania. A można było od razu jechać i wcześniej zacząć się odprawiać...No nic, po tym jak kilka pierwszych samochodów przebiło się i przez drugie przejście już nie czekaliśmy na resztę tylko od razu pojechaliśmy na najbliższą plażę po albańskiej stronie :
gdzie majtkowy potwór miał swoją kolejną odsłonę:
oraz ze znaleziskiem z dnia jeziora:
Wjazd do Albanii i pierwsze kilometry po tej stronie granicy pokazuje że albania jest całkiem innym krajem niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. Niby wszędzie pełno mercedesów
ale jednak wygląda to wszystko trochę inaczej:
Jednak z całą pewnością nie ma lepszego krają na takie spontaniczne dzikie wyprawy. Powoli wjeżdżaliśmy w coraz wyższe góry. Kręte drogi, wspaniałe widoki i coraz rzadziej występujące na poboczach wysypiska śmieci powoli wprowadzały nas w docelowy, rajdowo tripowy nastrój:
Ale o tym już później bo znów muszę jechać kosić trawnik na wsi...
- dzikson
- Maniak
- Posty: 1191
- Rejestracja: 23 sty wt, 2007 10:23 pm
- Posiadany PUG: 205XS
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Na tę relację czekałem! Teraz mogę poukładać w głowie wszystkie obrazki według dnia i miejsca, siedzę, czytam i oglądam z zainteresowaniem, momentami pokładam się ze śmiechu. O to chodziło
A ode mnie świeża ciekawostka. Wczoraj w skrzynce na listy wylądowała przesyłka z Węgier. Nie, to nie zdjęcie z węgierskiego fotoradaru (zdjęcia to robili mi w Bośni ), ale obiecane naklejki klubowe. Wewnętrzne, na szybę. Może gdzieś wśród fotek ze spotkania pod Budapesztem znajdzie się taka, która pokaże jak wyglądają na tamtejszych dwieściepiątkach.
Miły gest, przyjaciele Węgrzy obiecali przysłać i wywiązali się z obietnicy bardzo szybko. Teraz nasza kolej. Adres do Zoltana mam, muszę tylko załatwić kilka naszych klubowych naklejek
A ode mnie świeża ciekawostka. Wczoraj w skrzynce na listy wylądowała przesyłka z Węgier. Nie, to nie zdjęcie z węgierskiego fotoradaru (zdjęcia to robili mi w Bośni ), ale obiecane naklejki klubowe. Wewnętrzne, na szybę. Może gdzieś wśród fotek ze spotkania pod Budapesztem znajdzie się taka, która pokaże jak wyglądają na tamtejszych dwieściepiątkach.
Miły gest, przyjaciele Węgrzy obiecali przysłać i wywiązali się z obietnicy bardzo szybko. Teraz nasza kolej. Adres do Zoltana mam, muszę tylko załatwić kilka naszych klubowych naklejek
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Dnia trzeciego ciąg dalszy. Jesteśmy w albańskich górach. Asfalt nie zawsze dopisuje, ale humory są niezawodne. Albania to biedny kraj ale jakże piękny i pełen miłych ludzi. Nie raz zdarzyło się że wjechaliśmy do jakiejś wioski w której wykonaliśmy zły skręt na co miejscowi podnosili od razu rejwach wskazując nam właściwą drogę. Nikt z nich nie znał chyba słowa po angielsku ale jakimś cudem od razu wiedzieli dokąd jedziemy i jak nam to przekazać. To co nas zaciekawiło to fakt że wieczorami, gdy ludzie wychodzą posiedzieć sobie przy stolikach, w ogóle nie ma kobiet. Wszędzie sami mężczyźni. Przy piwie, przy kawie, rozmawiający i śmiejący się razem. Nie łatwo musi być kobietą w Albanii..No ale wróćmy do miejsca w którym skończyło się opowiadanie. Jesteśmy na postoju przypominającym trochę chiński mur:
Jak się tak przypatruję Cejotowi to zadaję sobie pytanie - skąd on tam wziął frytki?? W tle kobiety w różnym stopniu roznegliżowania.
Drogi na tym odcinku były średnio równe, żeby nie powiedzieć tragiczne. Na dodatek tempo jazdy co rusz spadało z powodu napotykanych zwierzątek. Raz po raz na CB słychać było
-Uwaga, żółw na drodze
-Uwaga kozy, zaraz potem krowy
-Uwaga osły
To ostatnie nie zawsze tyczyło się zwierzątek. Tutaj smutna krowa z sinym okiem:
i kolejnych kilka fotek z wypasu:
Ta pierwsza krowa ma chyba ma uszach loga naszej wyprawy. Na fotce poniżej, patrząc na uśmiech Ewy można nieśmiało sądzić że Morfeusz prowadzi odziany w swoje klasyczne białe majty podróżne.
Agnieszka chyba koniecznie chciała sfotografować osła i stąd ten aparat zwrócony w moją stronę...
W górach szybko zapada zmrok i powoli oswajaliśmy się z myślą że tak jak tradycja nakazuje dojedziemy do celu na 21.
Jeśli nie blokujące drogę polo, którego żeby wyprzedzić trzeba było ryzykować życie ( co świetnie nakręcił Józek na filmiku wrzuconym trochę wcześniej ) , to zgubiła się na wertepach skoda, na którą tutaj czekamy:
a jak już się wydawało że wraz z pojawieniem się lepszego asfaltu zaczniemy szybciej się poruszać to Dzikson poczuł parcie na szkło i korzystając z faktu że był nagrywany przez Józka zagotował widowiskowo silnik w stylu starego wierszyka "koła w ruch, para buch". Cejot udaje niewidomego żeby mieć wymówkę na niezauważenie migającej kontrolki przegrzania.
Było podejrzenie że zepsuł się czujnik temperatury, jednak nikt go nie wymienił a pojechaliśmy dalej. Nikt mnie nie poinformował co się stało i jak zostało naprawione a ja nie zapytałem więc teraz tego nie opiszę. Wrzucę tylko jedną dodatkową fotkę na której Helter prezentuje ciekawą kreację - koszulę składającą się tylko z rękawów
Dalsza droga była już po ciemku więc nie została udokumentowana należycie. Ciekawa sprawa - w Albanii stacje benzynowe na prowincji nie są oświetlone po zmroku. W sumie to nic nie jest. Nie znaczy to wcale że nie są czynne. Wręcz przeciwnie. Na jednej z nich mieli nawet gaz. Po tym jak Józek z Gadem poszli zapytać o paliwo właściciel najpierw włączył dyndającą na drucie żarówkę nad dystrybutorem a potem nawet na chwilę zapalił ten słup z wyświetlonymi cenami. Można się poczuć wyjątkowo:) Były też smutniejszy epizod, gdy Gad odkrył że ma w oponie śrubę '7. Przez chwilę przeszło mi przez myśl że może to nie śruba tylko pocisk z kałacha, ale wolałem tego nie sugerować. Jak pokazała reszta dnia - jak ktoś lubi się bać to i tak miał czego. Po drodze minęliśmy jeszcze ciężarówkę z urwanym na dziurze kołem i dotarliśmy w końcu do Gjirokaster'u
Podjazd na stare miasto był tak stromy a bruk tak wypolerowany że miejscami koła się ślizgały i na prawdę trzeba było się nieźle namanewrować żeby tam nie utknąć. Józek potrącił prawie jakąś kobietę decydując że postój w tamtym miejscu były większą tragedią. Poza tym jakby jej się coś stało to mógłby jej np amputować nogi na poczekaniu.
Przejazd przez wąskie uliczki sprawił że chyba całe miasto wiedziało o naszej obecności. 25 letnie 205tki na brukowanym trakcie brzmią mniej więcej jak transport garnków, sztućców i talerzy - wszystko luzem i mieszane w betoniarce. Zainteresowała się też nami policja, która nie działa jednak tak jak u nas że najpierw wlepia mandat a potem się żegna, tylko panowie najpierw wskazali nam parking a potem poszli ze mną szukać hostelu! Co prawda najpierw wskazali mi hotel po 20 euro od osoby, ale gdy zasugerowałem że może by coś tańszego się znalazło to zaprowadzili tutaj:
Rzut oka na budynek,ciemne okna i odrapaną fasadę i od razu było wiadomo że nocleg będzie wyjątkowy:
Okazało się że w całej kamienicy mieszkają tylko dwie dziewczyny w jednym z pokoi. Cała reszta dla nas. Trzeba przyznać że było trochę creepy:
Atmosfera jak w opuszczonym psychitryku udzielała się chyba wszystkim. Niektórym bardziej:)
Tutaj główny pokój terapii grupowej:
Nie zdając sobie jeszcze sprawy z potencjału tego miejsca poszliśmy na miasto, gdzie o dziwo nagle wszystko opustoszało , bary zasuwały żaluzję i udało nam się znaleźć jedną jedyną czynną pizzerię
której właściciel ( który zbił wtedy chyba miesięczny utarg ) okazał się tak miły i przyjacielski że jeszcze na drugi dzień przyjdzie nam się z nim spotkać. Po tym jak opróżniliśmy mu górną półkę lodówki
a Dzikson zszokował wychylając cały kielich rakiji ( zamiast tak jak miejscowi leniwie ją sączyć ):
nastrój jeszcze bardziej się poprawił, Józek zamontował sobie piwo na smyczy żeby go nie upuścić a Dziksona aż świerzbiły piąchy do jakiejś draki:
I mogliśmy wybrać się na eksplorację hotelu. Tak jak pisałem wcześniej. Hotel był praktycznie opustoszały. Właściwie to opustoszał jeszcze bardziej gdy ekipa Heltera przerażona zastanymi warunkami przeniosła się do innego lokum. Wyglądało to trochę tak jakby każdy pokój powoli niszczał i nie był już remontowany a zostawiony tak jak był przygotowany na gości wiele lat temu. Niektóre pokoje sprawiały wrażenie jakby ostatnio ktoś w nich nocował wieki temu, w innej epoce , w innych czasach. Co ciekawe w każdym pokoju, nawet tym najbardziej zdewastowanym nadal przy łóżku stały kapcie. Tak jakby wciąż na kogoś czekając. My byliśmy ulokowani na drugim piętrze. Z pierwszego uciekli Helterowie, trzecie było zastawione starymi, przewróconymi drzwiami, które szybko udało się usunąć na bok:
Wzięliśmy latarki i poszliśmy zwiedzać. Jak się szybko okazało w całym hotelu nadal działały żarówki i był prąd. Z opuszczonego bojlera wciąż kapała woda. Niektóre pokoje były nietypowe:
Inne trochę bardziej normalne
Nie wiem czy to magia miejsca czy inne przeczucia mi się udzieliły, ale Ewa trochę wyglądała mi tutaj jakby miała wyciągnąć nóż i kogoś zadźgać:) Wzdrygnąłem się i odrzuciłem szybko tę myśl bo inaczej nie mógłbym chyba zasnąć...
Niektóre zakamarki były trochę przerażające. Nie wiem jakbym się czuł gdybym sam w ciszy i po ciemku miał chodzić po tym miejscu...
Tutaj Rafi jako Voldemort:
Plama krwi na podłodze też nie pomagała:
I chociaż Janusz na terapii grupowej tłumaczył że to nie krew a raczej z pozostałości po wodzie z cieknącego dachu
to i tak dreszczyk emocji pozostał i jak w nocy obudziło mnie zawodzenie jakiegoś klechy z meczetu to przez chwilę zastanawiałem się czy to rzeczywiście dźwięki z zewnątrz czy może z korytarzy tego opuszczonego hotelu...
Jak się tak przypatruję Cejotowi to zadaję sobie pytanie - skąd on tam wziął frytki?? W tle kobiety w różnym stopniu roznegliżowania.
Drogi na tym odcinku były średnio równe, żeby nie powiedzieć tragiczne. Na dodatek tempo jazdy co rusz spadało z powodu napotykanych zwierzątek. Raz po raz na CB słychać było
-Uwaga, żółw na drodze
-Uwaga kozy, zaraz potem krowy
-Uwaga osły
To ostatnie nie zawsze tyczyło się zwierzątek. Tutaj smutna krowa z sinym okiem:
i kolejnych kilka fotek z wypasu:
Ta pierwsza krowa ma chyba ma uszach loga naszej wyprawy. Na fotce poniżej, patrząc na uśmiech Ewy można nieśmiało sądzić że Morfeusz prowadzi odziany w swoje klasyczne białe majty podróżne.
Agnieszka chyba koniecznie chciała sfotografować osła i stąd ten aparat zwrócony w moją stronę...
W górach szybko zapada zmrok i powoli oswajaliśmy się z myślą że tak jak tradycja nakazuje dojedziemy do celu na 21.
Jeśli nie blokujące drogę polo, którego żeby wyprzedzić trzeba było ryzykować życie ( co świetnie nakręcił Józek na filmiku wrzuconym trochę wcześniej ) , to zgubiła się na wertepach skoda, na którą tutaj czekamy:
a jak już się wydawało że wraz z pojawieniem się lepszego asfaltu zaczniemy szybciej się poruszać to Dzikson poczuł parcie na szkło i korzystając z faktu że był nagrywany przez Józka zagotował widowiskowo silnik w stylu starego wierszyka "koła w ruch, para buch". Cejot udaje niewidomego żeby mieć wymówkę na niezauważenie migającej kontrolki przegrzania.
Było podejrzenie że zepsuł się czujnik temperatury, jednak nikt go nie wymienił a pojechaliśmy dalej. Nikt mnie nie poinformował co się stało i jak zostało naprawione a ja nie zapytałem więc teraz tego nie opiszę. Wrzucę tylko jedną dodatkową fotkę na której Helter prezentuje ciekawą kreację - koszulę składającą się tylko z rękawów
Dalsza droga była już po ciemku więc nie została udokumentowana należycie. Ciekawa sprawa - w Albanii stacje benzynowe na prowincji nie są oświetlone po zmroku. W sumie to nic nie jest. Nie znaczy to wcale że nie są czynne. Wręcz przeciwnie. Na jednej z nich mieli nawet gaz. Po tym jak Józek z Gadem poszli zapytać o paliwo właściciel najpierw włączył dyndającą na drucie żarówkę nad dystrybutorem a potem nawet na chwilę zapalił ten słup z wyświetlonymi cenami. Można się poczuć wyjątkowo:) Były też smutniejszy epizod, gdy Gad odkrył że ma w oponie śrubę '7. Przez chwilę przeszło mi przez myśl że może to nie śruba tylko pocisk z kałacha, ale wolałem tego nie sugerować. Jak pokazała reszta dnia - jak ktoś lubi się bać to i tak miał czego. Po drodze minęliśmy jeszcze ciężarówkę z urwanym na dziurze kołem i dotarliśmy w końcu do Gjirokaster'u
Podjazd na stare miasto był tak stromy a bruk tak wypolerowany że miejscami koła się ślizgały i na prawdę trzeba było się nieźle namanewrować żeby tam nie utknąć. Józek potrącił prawie jakąś kobietę decydując że postój w tamtym miejscu były większą tragedią. Poza tym jakby jej się coś stało to mógłby jej np amputować nogi na poczekaniu.
Przejazd przez wąskie uliczki sprawił że chyba całe miasto wiedziało o naszej obecności. 25 letnie 205tki na brukowanym trakcie brzmią mniej więcej jak transport garnków, sztućców i talerzy - wszystko luzem i mieszane w betoniarce. Zainteresowała się też nami policja, która nie działa jednak tak jak u nas że najpierw wlepia mandat a potem się żegna, tylko panowie najpierw wskazali nam parking a potem poszli ze mną szukać hostelu! Co prawda najpierw wskazali mi hotel po 20 euro od osoby, ale gdy zasugerowałem że może by coś tańszego się znalazło to zaprowadzili tutaj:
Rzut oka na budynek,ciemne okna i odrapaną fasadę i od razu było wiadomo że nocleg będzie wyjątkowy:
Okazało się że w całej kamienicy mieszkają tylko dwie dziewczyny w jednym z pokoi. Cała reszta dla nas. Trzeba przyznać że było trochę creepy:
Atmosfera jak w opuszczonym psychitryku udzielała się chyba wszystkim. Niektórym bardziej:)
Tutaj główny pokój terapii grupowej:
Nie zdając sobie jeszcze sprawy z potencjału tego miejsca poszliśmy na miasto, gdzie o dziwo nagle wszystko opustoszało , bary zasuwały żaluzję i udało nam się znaleźć jedną jedyną czynną pizzerię
której właściciel ( który zbił wtedy chyba miesięczny utarg ) okazał się tak miły i przyjacielski że jeszcze na drugi dzień przyjdzie nam się z nim spotkać. Po tym jak opróżniliśmy mu górną półkę lodówki
a Dzikson zszokował wychylając cały kielich rakiji ( zamiast tak jak miejscowi leniwie ją sączyć ):
nastrój jeszcze bardziej się poprawił, Józek zamontował sobie piwo na smyczy żeby go nie upuścić a Dziksona aż świerzbiły piąchy do jakiejś draki:
I mogliśmy wybrać się na eksplorację hotelu. Tak jak pisałem wcześniej. Hotel był praktycznie opustoszały. Właściwie to opustoszał jeszcze bardziej gdy ekipa Heltera przerażona zastanymi warunkami przeniosła się do innego lokum. Wyglądało to trochę tak jakby każdy pokój powoli niszczał i nie był już remontowany a zostawiony tak jak był przygotowany na gości wiele lat temu. Niektóre pokoje sprawiały wrażenie jakby ostatnio ktoś w nich nocował wieki temu, w innej epoce , w innych czasach. Co ciekawe w każdym pokoju, nawet tym najbardziej zdewastowanym nadal przy łóżku stały kapcie. Tak jakby wciąż na kogoś czekając. My byliśmy ulokowani na drugim piętrze. Z pierwszego uciekli Helterowie, trzecie było zastawione starymi, przewróconymi drzwiami, które szybko udało się usunąć na bok:
Wzięliśmy latarki i poszliśmy zwiedzać. Jak się szybko okazało w całym hotelu nadal działały żarówki i był prąd. Z opuszczonego bojlera wciąż kapała woda. Niektóre pokoje były nietypowe:
Inne trochę bardziej normalne
Nie wiem czy to magia miejsca czy inne przeczucia mi się udzieliły, ale Ewa trochę wyglądała mi tutaj jakby miała wyciągnąć nóż i kogoś zadźgać:) Wzdrygnąłem się i odrzuciłem szybko tę myśl bo inaczej nie mógłbym chyba zasnąć...
Niektóre zakamarki były trochę przerażające. Nie wiem jakbym się czuł gdybym sam w ciszy i po ciemku miał chodzić po tym miejscu...
Tutaj Rafi jako Voldemort:
Plama krwi na podłodze też nie pomagała:
I chociaż Janusz na terapii grupowej tłumaczył że to nie krew a raczej z pozostałości po wodzie z cieknącego dachu
to i tak dreszczyk emocji pozostał i jak w nocy obudziło mnie zawodzenie jakiegoś klechy z meczetu to przez chwilę zastanawiałem się czy to rzeczywiście dźwięki z zewnątrz czy może z korytarzy tego opuszczonego hotelu...
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Wrzuciłam właśnie na picasa moje i cejotowe zdjęcia z wyprawy.
Miłego oglądania!
Nawiązując do ostatniego wpisu Foxa - mam jeszcze jedną fotkę perfekcyjnie oddającą nasze nocne zwiedzanie hotelu Sopoti P.S. Relacja Foxa - wymiata! Czekam z niecierpliwością na dalszą część
Miłego oglądania!
Nawiązując do ostatniego wpisu Foxa - mam jeszcze jedną fotkę perfekcyjnie oddającą nasze nocne zwiedzanie hotelu Sopoti P.S. Relacja Foxa - wymiata! Czekam z niecierpliwością na dalszą część
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Fox ale ty jesteś śmieszny :D napisz komiks
- Pluto
- Maniak
- Posty: 1615
- Rejestracja: 17 cze śr, 2009 10:33 pm
- Posiadany PUG: Audi A4 Quattro Avant
- Lokalizacja: Lubin
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Hotel to klimatowy był widzę!
Polacy wyczyścili górną półkę lodówki
Polacy wyczyścili górną półkę lodówki
- dzikson
- Maniak
- Posty: 1191
- Rejestracja: 23 sty wt, 2007 10:23 pm
- Posiadany PUG: 205XS
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Na tym nierównym górskim odcinku stała się rzecz kuriozalna - urwały się przewody tuż przy czujniku temperatury zamontowanym w chłodnicy. Skutkiem tego wentylator nie pracował, temperatura przekroczyła stówę, ciecz zawrzała i zaliczyliśmy pierwszy na tym tripie "czajniczek"Fox pisze:a jak już się wydawało że wraz z pojawieniem się lepszego asfaltu zaczniemy szybciej się poruszać to Dzikson poczuł parcie na szkło i korzystając z faktu że był nagrywany przez Józka zagotował widowiskowo silnik w stylu starego wierszyka "koła w ruch, para buch". (...) Było podejrzenie że zepsuł się czujnik temperatury, jednak nikt go nie wymienił a pojechaliśmy dalej.
Dobrze całą akcję przedstawiają wspomniane filmy Józka:
http://www.youtube.com/watch?v=4waX4Nx4Y34
http://www.youtube.com/watch?v=ViKJwsBbD6U
Do końca dnia wentylator pracował spięty na krótko, a nazajutrz rano Gad połączył oba piny z II biegiem i w Rakiecie powróciło sprawne chłodzenie. Dziękuję za świetny serwis
W śródziemnomorskich temperaturach i ciągłej jeździe z dużym obciążeniem silnika (podjazdy, wysokie obroty) walka o chłodzenie nie była łatwa. Demontowaliśmy atrapy grilla, robiliśmy postoje, a i to nie zawsze wystarczało.
Kolejny raz, mimo działającego wiatraka, gotowanie przytrafiło się po długim podjeździe - nie należało wyłączać silnika tuż po zatrzymaniu
Za trzecim razem, na bośniackiej autostradzie byłem już bogatszy w doświadczenie. Gdy wskazówka przekroczyła 90st nadmuch i nagrzewnica poszły na full, szyby w dół, a na koniec silnik przełączyliśmy na zasilanie benzyną (gaz ma zdecydowanie wyższą temperaturę spalania). W ten sposób sytuację udało się opanować, a wskazówka temperatury płynu powędrowała na właściwe miejsce. Poczułem się co najmniej jak kapitan USS Enterprise, ratujący swój statek przed zderzeniem z asteroidą
Nigdy wcześniej, w codziennej jeździe, temperatura nie skakała do takiego poziomu, nigdy też chłodzenie nie wymagało tak starannego podejścia. To była dobra szkoła
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Hello, friends! I'm from Hungary, we met at Auchan-I'm the relatively tall guy with the car marked as "hazardous vaste". As i see, you have a very nice tour, with interesting points, houses, and minor servicings im Europe, Balkan, and wow, you have found the balkanian monster in the lake with white short .
We are a small club here, with relatively few active members, and it's really good to see such a big club. I hope, in your next rally, some members of our club can join at least on a longer way, an international rally would be fantastic, i think. Now, i start using your forum-with the help of Google translate and i'm very happy to met you!
We are a small club here, with relatively few active members, and it's really good to see such a big club. I hope, in your next rally, some members of our club can join at least on a longer way, an international rally would be fantastic, i think. Now, i start using your forum-with the help of Google translate and i'm very happy to met you!
- RafGentry
- Moderator
- Posty: 6944
- Rejestracja: 06 cze śr, 2007 8:40 pm
- Posiadany PUG: GTI Griffe, GTI LeMans, GTI, CTI, XRD, XS, Indiana, 405 STDT
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Hello Gabor, it's nice to see You here on our forum! We were really impressed with the meeting in Budapest. To be honest we didn't expect so many Peugeot fans waiting for us.
We would be very happy if You join us some day on our another road trip...
We would be very happy if You join us some day on our another road trip...
Facebook: https://www.facebook.com/Peugeot205Poland
Instagram: http://www.instagram.com/peugeot205polska/
Syndykat Sępów Krakowskich
Instagram: http://www.instagram.com/peugeot205polska/
Syndykat Sępów Krakowskich
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
I hope, we will! As i noticed, you got the stickers by mail?
Jamal (Szilárd) told us that you are in a bit late and we feared, the rest of the club can't wait your arrival, but once, a Pug has just turned into our view.. And told us he was in late behind the others, and wondered how he could be the first . Only one guy had to gone, he has a very beautiful, absolutely factory default, black GTI in prime condition. Everything is in factory condition and no replacement, not crashed, no rust, no any flaw. We were also suprised, we never met him before and his beauty. His car also appeared in a show where the new GTI 208 was announced to the public. Hmmm.. I still stick to 205 anyway.
Jamal (Szilárd) told us that you are in a bit late and we feared, the rest of the club can't wait your arrival, but once, a Pug has just turned into our view.. And told us he was in late behind the others, and wondered how he could be the first . Only one guy had to gone, he has a very beautiful, absolutely factory default, black GTI in prime condition. Everything is in factory condition and no replacement, not crashed, no rust, no any flaw. We were also suprised, we never met him before and his beauty. His car also appeared in a show where the new GTI 208 was announced to the public. Hmmm.. I still stick to 205 anyway.
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Dzien 4 Gjirokaster - Syri i Kalter - Bunec : 80km
Kolejny dzień wspaniałej i upalnej pogody a za oknem Albania w standardowo męskim wydaniu:
Pomimo nie do końca sterylnych warunków bytowych i spania w pościeli pamiętającej jeszcze czasy komunistycznego reżimu nic mnie nie oblazło, nie pogryzło i obudziłem się wypoczęty i zadowolony. Cejot miał mniej szczęścia. O poranku odkrył swędzącą wysypkę koło szyi. Mieliśmy obawy co do jego przyszłości i żadnych wątpliwości odnośnie przyczyn tej dolegliwości. Ktoś wyraził lęk że może to być świerzb. Oznaczałoby to potrzebę spalenia wszystkich ciuchów i w konsekwencji utrudniło przemieszczanie się po mieście więc odrzuciliśmy taką możliwość licząc że przypadłość sama zniknie po kąpieli.
W porannym słońcu pokoje z których zrezygnował Helter nie wydawały się już takie straszne a grzyb nie raził już tak w oczy:
Rafał jak widać nawet przyglądał się swojemu obuwiu zastanawiając się czy by nie wymienić ich sobie na hotelowe kapcioszki stojące przy łóżku. Rzuciliśmy przy okazji okiem na okolicę dochodząc do wniosku że nasz hotel wcale nie wydawał się już taki zrujnowany i że mogliśmy trafić gorzej:
Przy okazji zastanawiając się gdzie w końcu znalazł dach nad głową Helter i jego ekipa. Tutaj ich nie było widać:
co przyjęliśmy z pewną ulgą.
Umówiliśmy się dzień wcześniej z zarządcą hotelu że zostawimy wszystkie rzeczy w jednym pokoju żeby sprzątaczka mogła sprzątnąć resztę bez większych ceregieli. Zostawiliśmy więc wszystko w trzech a do czwartego zgubiliśmy klucz, żeby przypadkiem nie było tak łatwo i wyruszyliśmy na miasto. Podczas gdy Gad z Morfeuszem i kucharzem z pizzerii pojechali do wulkanizatora wyjmować śrubę z opony my robiliśmy sobie zdjęcia z miejscowymi ludźmi. Tutaj z siwym panem z siatką
a Rafi z Agatą z łysym tłuścioszkiem:
W międzyczasie zrobiliśmy się głodni czekaniem:
i znów poszliśmy do ulubionej pizzerii, gdzie można było kupić ciepłe duże kanapki po 3zł. Jako że kucharz pojechał naprawić Gadową oponę to zajmowała się nami jego siostra, która co chwilę, przytłoczona nadmiarem pracy wykonywała do niego nerwowe telefony
-Kiedy wracasz? Są tu polacy od peżotów , wyglądają na głodnych i chcą jeść
W końcu kucharz wrócił z oponą i nagotował nam śniadanie po którym mogliśmy sobie zrobić pamiątkową fotkę pod jego restauracją:
Jak się okazało naprawa opony w Albanii kosztuje 9zł i wykonywana jest na poczekaniu. Tak sobie myślę że fajnie by było znaleźć jakoś adres tej restauracji i wysłać mu to zdjęcie wraz z jakimś upominkiem z Polski.
Z pełnymi brzuchami i siatami pełnymi lokalnych gadżetów udaliśmy się na miejscowy wawel, po drodze mijając ulicę rzemieślników. Tutaj Ula u kamieniarza:
gdzie Agnieszka kupiła sobie kamienny obrazek o tematyce przeze mnie już zapomnianej. Bardzo fajne w tej Albanii jest to że wciąż można tam znaleźć lokalnych artystów mających swoje warsztaty w centrach miast. U nas nie da się już praktycznie znaleźć kamieniarza, kolesia wyrabiającego ręcznie drewniane bambetle czy sukiennika na głównych ulicach handlowych. Tam wszystko jest wciąż autentyczne. Na dodatek nikt niczego nie pilnuje. Przed wyjazdem wiele osób się zastanawiało czy Albania to bezpieczny kraj. Teraz już chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Sklepy stoją otwarte i czasem chcąc coś kupić trzeba dopytać w okolicy kto to w ogóle sprzedaje. Jak się okazało w tym przypadku sklep kamieniarza obsługiwała tymczasowo pani ze straganu z ciuchami podczas gdy właściciel poszedł sobie posiedzieć pod zamkiem, w cieniu tłukąc nowe kamienie. W końcu dotarliśmy na zamek gdzie Gadzinie pomimo usilnego bajerowania pani kasjerki nie udało się wynegocjować zniżki:
i zabraliśmy się do kontemplacji ogromnych pustych przestrzeni gdzie wystawiano sprzęt wojskowy:
oraz gdzie można było przypozować w koszulce tripowej:
Na górze wystawiany był samolot szpiegowski który w czasach zimnej wojny lądował awaryjnie w Albanii. Tutaj Dzikson zabrał Ulę na przejażdżkę a Janusz robi za silnik:
Tutaj odegraliśmy scenkę w której ja z Gadziną pilotujemy bohatersko a Martyna przygotowuje się do desantu na terytorium wroga.
Kolejnym etapem zwiedzania była wieża zegarowa:
skąd można było zrobić zdjęcie naszego hotelu z góry ( to ta narożna kamienica z czerwonym dachem, wyglądająca w dzień bardziej niż przyzwoicie ).
Patrząc z góry przez chwilę zobaczyliśmy jakiegoś gościa w białych gaciach na balkonie, ale niestety nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. Ciekawe kto to mógł być?
Jeszcze dwie fotki w tej lokalizacji:
i mogliśmy wrócić do hotelu powoli zbierając się do drogi. Na dole zarządca hotelu był wyraźnie nie w humorze. Chodził roztrzęsiony i oglądał pokoje szarpiąc za klamki. Pokój Józka był zamknięty i nigdzie nie można było znaleźć do niego klucza. Zanim spytałem Józka co się z nim stało profilaktycznie wszystkiego się wyparłem zapewniając o naszej niewinności.Nie do końca chyba mi się ta sztuka udała bo pan w złości zamknął nam toaletę na kłódkę. Domyślać się tylko mogłem że intencją było jak najszybsze przepędzenie nas z tej miejscówki. W końcu przyszedł Józek i również powiedział że nic o kluczu nie wie. Zanim zdążyłem go ostrzec o tym że sprzątaczka to żona zarządcy i nie należy jej oskarżać o grabież klucza chyba było już za późno i jedyny raz w Albanii było nie do końca miło.
Udało nam się za to bez problemów zlokalizować Heltera, który jak się okazało mieszkał w hotelu który jako pierwszy polecili mi policjanci, miał śniadanie, recepcję i zupełnie żadnych strachów.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę, sporo już spóźnieni. Wiadomo było już że tego dnia nie dotrzemy do Butrintu. Obraliśmy więc cel na Syri i Kalter ( niebieskie, smocze oko ) i na kamping w nadmorskim Bunecu gdzie miał być zlokalizowany piękny camping i hotelik nad malowniczą, czystą i cichą plażą. Jak się później okazało wyglądało to trochę inaczej, no ale o tym później. Po drodze było wciąż swojsko:
i jako że ja nie miałem na sobie koszulki peżotowej i w ogóle gorzej się prezentowałem to Ula pozowała do fotek z Rafim:
Po drodze standardowo mieliśmy kilka postojów na ochłodzenie silników
Zwalnialiśmy omijając leżące na drogach krowy:
Na jednym z takich postojów , gdzie jakiś Albańczyk chyba umarł wymieniając skrzynię biegów:
A gdzie ja cyknąłem sobie fotkę z albańską flagą:
znaleźliśmy między rupieciami kawałek wykładziny z gti!
Ekipa Heltera nie podzialała naszego entuzjazmu ze znaleziska i oddalili się do samochodu smyrając jeszcze za uchem miejscowe psisko
Upał był przeokropny i myślami wszyscy byli już chyba tutaj:
Syri i Kalter - Blue Eye. Magiczne miejsce gdzie z głębokości 50m wypływa na powierzchnie krystalicznie czysta woda o temperaturze 10C dając początek dość pokaźnej rzecze. Miejsce to w czasach komunizmu było zarezerwowane tylko dla rządzącej Albanią elity Enwera Hodży. Teraz może tam przyjechać każdy. Ludowa legenda głosi że kiedyś w okolicy grasował straszliwy potwór który pożerał dziewice. Opowiadanie nie precyzuje czy był to potwór w białych slipach, możemy się więc tylko tego domyślać. Tak czy inaczej w końcu mieszkańcy pokonali smoka, a gdy padł na ziemie to z jego oka zaczęła wypływać woda. Ot taka tam bujda w stylu naszego smoka wawelskiego.
Jako że nic nam straszne nie jest to postanowiliśmy do wody wskoczyć. Pierwsze kroki uświadomiły nam że 10C to nie jest ciepła woda...
i nawet krótka chwila w niej sprawia że człowiek traci czucie we wszystkich kończynach:
Jako że jednak żabkom to nie było straszne:
Ważki też nie dały się zastraszyć:
Oprócz więc przesiadywania na korzeniu:
Zdecydowaliśmy się w końcu na dłuższą kąpiel:
Fajne uczucie - strumień wody wypływający z głębin jest tak mocny że pływanie tam można porównać do jacuzzi:) Nie da się tam utonąć, ciężko jest tylko utrzymać się na środku. Woda zaraz wyrzuca człowieka w stronę brzegu.
Jako że skoda nie dawała sobie zupełnie rady na szutrowych wertepach ekipa Heltera zapewniona przez nas że zaraz już wracamy wybrała się na piechotę do głównej drogi. Niestety jak tylko dotarliśmy do samochodów wydarzył się epizod który natchnął Agnieszkę wielkim smutkiem:
Nie było to bynajmniej to że jedzenia wystarczyło tylko dla jednego miejscowego psa a ten mniejszy musiał głodować:
a to że ktoś z drużyny w Audi zatrzasnął klapą bagażnika jedyny zestaw kluczy do samochodu. Józek wykorzystując swoje chirurgiczne umiejętności manualne , za pomocą kombinerek, trytytki i śrubokręta wydobył kluczyki, otworzył bagażnik i został po raz pierwszy tego wyjazdu prawdziwym bohaterem.
W końcu dotarliśmy do Bunecu. Po drodze, w Sarandzie na stacji benzynowej podszedł do nas długowłosy blondyn, który jak się okazało był polakiem a nie duńczykiem. Mówi że ma sąsiada, który też się fascynuje 205tkami i którego kilka samochodów parkuje na jego ulicy. Z opisu jaki przedstawił nie byliśmy w stanie rozpoznać o kogo chodzi ale chwilę później podszedł do nas Cejot i....
-to o tym gościu mówiłem! - krzyknął uradowany blondyn:)
Spotkać sąsiada przez przypadek 2tys km od domu - czy to jest bezcenne to nie wiem, niespodziewane na pewno.
Na miejscu w Bunecu camping był zamknięty i zrujnowany, hotel nieczynny a zaraz koło plaży była dziwna maszyneria spuszczająca do morza ogromne ilości wody...Jak to się mówi ( tutaj dosłownie ) - bunkrów nie ma ale i tak jest fajnie:
Jak widać na fotce poniżej - Helter dobrze wyposażył się na wypadek gdyby flora bakteryjna w Albanii była inna niż u nas :
W końcu pojawił się właściciel kempingu tłumacząc się że sezon zaczyna się dopiero za 2tyg i dlatego miejsce wygląda jakby 10 lat tam się nic nie działo a kolejnych 10 trzeba na posprzątanie tego bałaganu.W końcu zamieszkaliśmy w tym barłogu za 6 euro od namiotu. Miejscowe molo było rewelacyjne:
i można było w końcu w spokoju wychylić głębszego za wspólny wyjazd przy instrumencie szarpanym:
Dziewczynom miejscowe piwo wyraźnie służyło
Potem była wyprawa na oglądanie świetlików, które nie tak jak u nas po prostu świecą a migają i oglądanie gwiazd na molo gdzie można było zapozować w modnej ostatnio pozie na fejsbuka:
i rzucając okiem na podejrzane urządzenia w okolicy udać się na spoczynek.
Z ciekawostek opowiem jeszcze że chociaż miejsce to było zupełnie na uboczu, nie prowadziła do niego ani żadna sensowna droga, ani nie było na to żadnego znaku to miejscowa knajpka była czynna do 1 w nocy i wciąż ktoś tam siedział. Przyjeżdżali też policjanci w cywilnej fieście. Tak sobie pomyślałem że jeśli tam rzeczywiście jest korupcja, mafia kontaktuje się na przyjacielskiej stopie z władzą i tym podobne sprawy to pewnie toczy się to w takich właśnie miejscach...
Mają też specyficzny sposób odmierzania rakiji do butelki. Dzikson zapragnął golnąć sobie trochę mocniejszego trunku. Skąd u niego taka potrzeba nie wiadomo. Może przeczuwał to co się stanie dnia następnego, może po prostu był w nastroju. Pierwsze podejście trochę ochłodziło jego entuzjazm. Okazało się że cena pół litra to 700leków. Po namyśle zaproponował że zapłaci 300 i żeby mu nalali tyle ile uważają za stosowne. Nalali mu 0,4:)
Dorzucimy do relacji niedługo jeszcze filmiki z wyprawy na świetliki bo są rewelacyjne:) Poza tym ta relacja robi się już chyba za długa i muszę wymyślić jakby tu kolejne dni szybciej streścić...
PS: Jestem wściekły na ten przeklęty rejestrator jazdy który kupiłem przed wyjazdem. Nie zapisał na stałe żadnego z fragmentów drogi które zaznaczyłem do zachowania:( Ma przycisk z kłódeczką, który wg instrukcji zapobiega przed nadpisaniem danego pliku i rzeczywiście jak otworze pliki na komputerze to niektóre są "read-only" , ale jak widać sam rejestrator nic sobie z tego nie robi i jedzie po nich jak leci:(. Mam więc nagrany tylko ostatni dzień który zastąpił całą resztę...Aż brak mi słów!
Kolejny dzień wspaniałej i upalnej pogody a za oknem Albania w standardowo męskim wydaniu:
Pomimo nie do końca sterylnych warunków bytowych i spania w pościeli pamiętającej jeszcze czasy komunistycznego reżimu nic mnie nie oblazło, nie pogryzło i obudziłem się wypoczęty i zadowolony. Cejot miał mniej szczęścia. O poranku odkrył swędzącą wysypkę koło szyi. Mieliśmy obawy co do jego przyszłości i żadnych wątpliwości odnośnie przyczyn tej dolegliwości. Ktoś wyraził lęk że może to być świerzb. Oznaczałoby to potrzebę spalenia wszystkich ciuchów i w konsekwencji utrudniło przemieszczanie się po mieście więc odrzuciliśmy taką możliwość licząc że przypadłość sama zniknie po kąpieli.
W porannym słońcu pokoje z których zrezygnował Helter nie wydawały się już takie straszne a grzyb nie raził już tak w oczy:
Rafał jak widać nawet przyglądał się swojemu obuwiu zastanawiając się czy by nie wymienić ich sobie na hotelowe kapcioszki stojące przy łóżku. Rzuciliśmy przy okazji okiem na okolicę dochodząc do wniosku że nasz hotel wcale nie wydawał się już taki zrujnowany i że mogliśmy trafić gorzej:
Przy okazji zastanawiając się gdzie w końcu znalazł dach nad głową Helter i jego ekipa. Tutaj ich nie było widać:
co przyjęliśmy z pewną ulgą.
Umówiliśmy się dzień wcześniej z zarządcą hotelu że zostawimy wszystkie rzeczy w jednym pokoju żeby sprzątaczka mogła sprzątnąć resztę bez większych ceregieli. Zostawiliśmy więc wszystko w trzech a do czwartego zgubiliśmy klucz, żeby przypadkiem nie było tak łatwo i wyruszyliśmy na miasto. Podczas gdy Gad z Morfeuszem i kucharzem z pizzerii pojechali do wulkanizatora wyjmować śrubę z opony my robiliśmy sobie zdjęcia z miejscowymi ludźmi. Tutaj z siwym panem z siatką
a Rafi z Agatą z łysym tłuścioszkiem:
W międzyczasie zrobiliśmy się głodni czekaniem:
i znów poszliśmy do ulubionej pizzerii, gdzie można było kupić ciepłe duże kanapki po 3zł. Jako że kucharz pojechał naprawić Gadową oponę to zajmowała się nami jego siostra, która co chwilę, przytłoczona nadmiarem pracy wykonywała do niego nerwowe telefony
-Kiedy wracasz? Są tu polacy od peżotów , wyglądają na głodnych i chcą jeść
W końcu kucharz wrócił z oponą i nagotował nam śniadanie po którym mogliśmy sobie zrobić pamiątkową fotkę pod jego restauracją:
Jak się okazało naprawa opony w Albanii kosztuje 9zł i wykonywana jest na poczekaniu. Tak sobie myślę że fajnie by było znaleźć jakoś adres tej restauracji i wysłać mu to zdjęcie wraz z jakimś upominkiem z Polski.
Z pełnymi brzuchami i siatami pełnymi lokalnych gadżetów udaliśmy się na miejscowy wawel, po drodze mijając ulicę rzemieślników. Tutaj Ula u kamieniarza:
gdzie Agnieszka kupiła sobie kamienny obrazek o tematyce przeze mnie już zapomnianej. Bardzo fajne w tej Albanii jest to że wciąż można tam znaleźć lokalnych artystów mających swoje warsztaty w centrach miast. U nas nie da się już praktycznie znaleźć kamieniarza, kolesia wyrabiającego ręcznie drewniane bambetle czy sukiennika na głównych ulicach handlowych. Tam wszystko jest wciąż autentyczne. Na dodatek nikt niczego nie pilnuje. Przed wyjazdem wiele osób się zastanawiało czy Albania to bezpieczny kraj. Teraz już chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Sklepy stoją otwarte i czasem chcąc coś kupić trzeba dopytać w okolicy kto to w ogóle sprzedaje. Jak się okazało w tym przypadku sklep kamieniarza obsługiwała tymczasowo pani ze straganu z ciuchami podczas gdy właściciel poszedł sobie posiedzieć pod zamkiem, w cieniu tłukąc nowe kamienie. W końcu dotarliśmy na zamek gdzie Gadzinie pomimo usilnego bajerowania pani kasjerki nie udało się wynegocjować zniżki:
i zabraliśmy się do kontemplacji ogromnych pustych przestrzeni gdzie wystawiano sprzęt wojskowy:
oraz gdzie można było przypozować w koszulce tripowej:
Na górze wystawiany był samolot szpiegowski który w czasach zimnej wojny lądował awaryjnie w Albanii. Tutaj Dzikson zabrał Ulę na przejażdżkę a Janusz robi za silnik:
Tutaj odegraliśmy scenkę w której ja z Gadziną pilotujemy bohatersko a Martyna przygotowuje się do desantu na terytorium wroga.
Kolejnym etapem zwiedzania była wieża zegarowa:
skąd można było zrobić zdjęcie naszego hotelu z góry ( to ta narożna kamienica z czerwonym dachem, wyglądająca w dzień bardziej niż przyzwoicie ).
Patrząc z góry przez chwilę zobaczyliśmy jakiegoś gościa w białych gaciach na balkonie, ale niestety nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. Ciekawe kto to mógł być?
Jeszcze dwie fotki w tej lokalizacji:
i mogliśmy wrócić do hotelu powoli zbierając się do drogi. Na dole zarządca hotelu był wyraźnie nie w humorze. Chodził roztrzęsiony i oglądał pokoje szarpiąc za klamki. Pokój Józka był zamknięty i nigdzie nie można było znaleźć do niego klucza. Zanim spytałem Józka co się z nim stało profilaktycznie wszystkiego się wyparłem zapewniając o naszej niewinności.Nie do końca chyba mi się ta sztuka udała bo pan w złości zamknął nam toaletę na kłódkę. Domyślać się tylko mogłem że intencją było jak najszybsze przepędzenie nas z tej miejscówki. W końcu przyszedł Józek i również powiedział że nic o kluczu nie wie. Zanim zdążyłem go ostrzec o tym że sprzątaczka to żona zarządcy i nie należy jej oskarżać o grabież klucza chyba było już za późno i jedyny raz w Albanii było nie do końca miło.
Udało nam się za to bez problemów zlokalizować Heltera, który jak się okazało mieszkał w hotelu który jako pierwszy polecili mi policjanci, miał śniadanie, recepcję i zupełnie żadnych strachów.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę, sporo już spóźnieni. Wiadomo było już że tego dnia nie dotrzemy do Butrintu. Obraliśmy więc cel na Syri i Kalter ( niebieskie, smocze oko ) i na kamping w nadmorskim Bunecu gdzie miał być zlokalizowany piękny camping i hotelik nad malowniczą, czystą i cichą plażą. Jak się później okazało wyglądało to trochę inaczej, no ale o tym później. Po drodze było wciąż swojsko:
i jako że ja nie miałem na sobie koszulki peżotowej i w ogóle gorzej się prezentowałem to Ula pozowała do fotek z Rafim:
Po drodze standardowo mieliśmy kilka postojów na ochłodzenie silników
Zwalnialiśmy omijając leżące na drogach krowy:
Na jednym z takich postojów , gdzie jakiś Albańczyk chyba umarł wymieniając skrzynię biegów:
A gdzie ja cyknąłem sobie fotkę z albańską flagą:
znaleźliśmy między rupieciami kawałek wykładziny z gti!
Ekipa Heltera nie podzialała naszego entuzjazmu ze znaleziska i oddalili się do samochodu smyrając jeszcze za uchem miejscowe psisko
Upał był przeokropny i myślami wszyscy byli już chyba tutaj:
Syri i Kalter - Blue Eye. Magiczne miejsce gdzie z głębokości 50m wypływa na powierzchnie krystalicznie czysta woda o temperaturze 10C dając początek dość pokaźnej rzecze. Miejsce to w czasach komunizmu było zarezerwowane tylko dla rządzącej Albanią elity Enwera Hodży. Teraz może tam przyjechać każdy. Ludowa legenda głosi że kiedyś w okolicy grasował straszliwy potwór który pożerał dziewice. Opowiadanie nie precyzuje czy był to potwór w białych slipach, możemy się więc tylko tego domyślać. Tak czy inaczej w końcu mieszkańcy pokonali smoka, a gdy padł na ziemie to z jego oka zaczęła wypływać woda. Ot taka tam bujda w stylu naszego smoka wawelskiego.
Jako że nic nam straszne nie jest to postanowiliśmy do wody wskoczyć. Pierwsze kroki uświadomiły nam że 10C to nie jest ciepła woda...
i nawet krótka chwila w niej sprawia że człowiek traci czucie we wszystkich kończynach:
Jako że jednak żabkom to nie było straszne:
Ważki też nie dały się zastraszyć:
Oprócz więc przesiadywania na korzeniu:
Zdecydowaliśmy się w końcu na dłuższą kąpiel:
Fajne uczucie - strumień wody wypływający z głębin jest tak mocny że pływanie tam można porównać do jacuzzi:) Nie da się tam utonąć, ciężko jest tylko utrzymać się na środku. Woda zaraz wyrzuca człowieka w stronę brzegu.
Jako że skoda nie dawała sobie zupełnie rady na szutrowych wertepach ekipa Heltera zapewniona przez nas że zaraz już wracamy wybrała się na piechotę do głównej drogi. Niestety jak tylko dotarliśmy do samochodów wydarzył się epizod który natchnął Agnieszkę wielkim smutkiem:
Nie było to bynajmniej to że jedzenia wystarczyło tylko dla jednego miejscowego psa a ten mniejszy musiał głodować:
a to że ktoś z drużyny w Audi zatrzasnął klapą bagażnika jedyny zestaw kluczy do samochodu. Józek wykorzystując swoje chirurgiczne umiejętności manualne , za pomocą kombinerek, trytytki i śrubokręta wydobył kluczyki, otworzył bagażnik i został po raz pierwszy tego wyjazdu prawdziwym bohaterem.
W końcu dotarliśmy do Bunecu. Po drodze, w Sarandzie na stacji benzynowej podszedł do nas długowłosy blondyn, który jak się okazało był polakiem a nie duńczykiem. Mówi że ma sąsiada, który też się fascynuje 205tkami i którego kilka samochodów parkuje na jego ulicy. Z opisu jaki przedstawił nie byliśmy w stanie rozpoznać o kogo chodzi ale chwilę później podszedł do nas Cejot i....
-to o tym gościu mówiłem! - krzyknął uradowany blondyn:)
Spotkać sąsiada przez przypadek 2tys km od domu - czy to jest bezcenne to nie wiem, niespodziewane na pewno.
Na miejscu w Bunecu camping był zamknięty i zrujnowany, hotel nieczynny a zaraz koło plaży była dziwna maszyneria spuszczająca do morza ogromne ilości wody...Jak to się mówi ( tutaj dosłownie ) - bunkrów nie ma ale i tak jest fajnie:
Jak widać na fotce poniżej - Helter dobrze wyposażył się na wypadek gdyby flora bakteryjna w Albanii była inna niż u nas :
W końcu pojawił się właściciel kempingu tłumacząc się że sezon zaczyna się dopiero za 2tyg i dlatego miejsce wygląda jakby 10 lat tam się nic nie działo a kolejnych 10 trzeba na posprzątanie tego bałaganu.W końcu zamieszkaliśmy w tym barłogu za 6 euro od namiotu. Miejscowe molo było rewelacyjne:
i można było w końcu w spokoju wychylić głębszego za wspólny wyjazd przy instrumencie szarpanym:
Dziewczynom miejscowe piwo wyraźnie służyło
Potem była wyprawa na oglądanie świetlików, które nie tak jak u nas po prostu świecą a migają i oglądanie gwiazd na molo gdzie można było zapozować w modnej ostatnio pozie na fejsbuka:
i rzucając okiem na podejrzane urządzenia w okolicy udać się na spoczynek.
Z ciekawostek opowiem jeszcze że chociaż miejsce to było zupełnie na uboczu, nie prowadziła do niego ani żadna sensowna droga, ani nie było na to żadnego znaku to miejscowa knajpka była czynna do 1 w nocy i wciąż ktoś tam siedział. Przyjeżdżali też policjanci w cywilnej fieście. Tak sobie pomyślałem że jeśli tam rzeczywiście jest korupcja, mafia kontaktuje się na przyjacielskiej stopie z władzą i tym podobne sprawy to pewnie toczy się to w takich właśnie miejscach...
Mają też specyficzny sposób odmierzania rakiji do butelki. Dzikson zapragnął golnąć sobie trochę mocniejszego trunku. Skąd u niego taka potrzeba nie wiadomo. Może przeczuwał to co się stanie dnia następnego, może po prostu był w nastroju. Pierwsze podejście trochę ochłodziło jego entuzjazm. Okazało się że cena pół litra to 700leków. Po namyśle zaproponował że zapłaci 300 i żeby mu nalali tyle ile uważają za stosowne. Nalali mu 0,4:)
Dorzucimy do relacji niedługo jeszcze filmiki z wyprawy na świetliki bo są rewelacyjne:) Poza tym ta relacja robi się już chyba za długa i muszę wymyślić jakby tu kolejne dni szybciej streścić...
PS: Jestem wściekły na ten przeklęty rejestrator jazdy który kupiłem przed wyjazdem. Nie zapisał na stałe żadnego z fragmentów drogi które zaznaczyłem do zachowania:( Ma przycisk z kłódeczką, który wg instrukcji zapobiega przed nadpisaniem danego pliku i rzeczywiście jak otworze pliki na komputerze to niektóre są "read-only" , ale jak widać sam rejestrator nic sobie z tego nie robi i jedzie po nich jak leci:(. Mam więc nagrany tylko ostatni dzień który zastąpił całą resztę...Aż brak mi słów!
-
- Peugeot 205 Master
- Posty: 5502
- Rejestracja: 01 lis ndz, 2009 8:13 pm
- Posiadany PUG: Dużo 205 & Partner V6
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Białystok
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Fox, nic nie skracaj Relacje jak zwykle czyta się genialnie Jeszcze trochę i będziesz mógł napisać powieść na podstawie klubowych tripów
Jest Ci smutno? Jest Ci źle? Wsiądź do puga, przejedź się!
Określenie "Poranny poprawiacz nastroju" nabiera nowego znaczenia...
Naprawy, modyfikacje, remonty 205 i nie tylko https://www.facebook.com/205renovation/
Określenie "Poranny poprawiacz nastroju" nabiera nowego znaczenia...
Naprawy, modyfikacje, remonty 205 i nie tylko https://www.facebook.com/205renovation/
- Pluto
- Maniak
- Posty: 1615
- Rejestracja: 17 cze śr, 2009 10:33 pm
- Posiadany PUG: Audi A4 Quattro Avant
- Lokalizacja: Lubin
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
W oczekiwaniu na kolejne dni relacji przeczytałem wczoraj relacje z Rumuni
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
Dzień 5 : Bunec -> Butrint -> Porto Palermo -> Jal : 130km
Dzień zaczął się bardzo spokojnie. Zupełnie nic nie zwiastowało kolejnej porcji wrażeń i przeżyć jakie los miał dla nas w zanadrzu. Był to nasz pierwszy nocleg kempingowy. Nagle wyszło na jaw, że Morfeusz nie tylko nie zabrał ze sobą namiotu ale także nie poinformował towarzyszek podróży że takowy mógłby się przydać. Dało to przyczynek do cygańskiego życia tej załogi w którym odnaleźli się znakomicie. Morfeusz spał więc na molo.
Dzień wcześniej zapomnieliśmy go ostrzec o zagrożeniu ze strony miejscowych rybaków. Właściciel kempingu uprzedzał nas że o 5 rano zazwyczaj wypływa kuter który łowi ryby za pomocą dynamitu. Zastanawialiśmy się jakby to było jakby nagle wyrwał Morfeusza ze snu huk, słup wody w kształcie grzyba i deszcz zdechłych ryb spadających wokół jego śpiwora. Pewnie pomyślałby że rakija była wyjątkowo dobra. Niestety rybacy tego dnia nie wypłynęli i żadnej takiej historii opowiedzieć nie możemy. Trochę szkoda, może następnym razem. Dziewczyny tymczasem zkitrały się w opuszczonym pokoju którego nie chciano nam wynająć ze względu za okropny rozgardiasz, barłóg i ogólny brak warunków. Było za to cieplej niż na molo.
Był to bardzo leniwy poranek. Lekko zachmurzone niebo zapewniło nam chwilową ulgę od upałów.
Dzikson z Gadem wymyślili grę w strącanie kamykami z ławki butelek pozostałych po poprzedniej nocy
Ewa oczywiście kibicowała zwycięzcy.
Tutaj Dzikson wycelował w puszkę na lewo od Fanty. Tak na dobrą sprawę to sam mógłby służyć za niezłą tarczę...
Chwilę później dołączyłem się i ja. W tle, wokoło Audi rozgrywał się tymczasem dramat, którego początkowo nie byliśmy świadomi:
Ktoś znowu zatrzasnął kluczyk od samochodu we wnętrzu. Tak samo jak my, grając w kamyki utrudnialiśmy sobie kolejne rundy nalewając do puszek wody, nasypując piasku itp tak samo ekipa Audi utrudniła trochę zadanie Józkowi w stosunku do poprzedniej akcji tego typu. W ruch poszedł więc większego kalibru sprzęt:
Jak widać Ula ze stresu obgryza paznokcie , Emil płacze oparty o samochód a Januszowi nogi się poplątały.Dzikson też nie wyglądał jak osoba którą mogłaby się z tą sytuacją zmierzyć ( zwłaszcza z tą wywiniętą do środka stopą )
W takiej sytuacji Józek znów zaimponował wszystkim spokojem, odgiął drzwi drutem zbrojeniowym a drugim nacisnął przycisk pilota na siedzeniu samochodu. Nasz bohater! Powoli robiliśmy zakłady w jaki to sposób kluczyki znów zostaną zatrzaśnięte tak aby utrzymać rosnący poziom trudności. Zamknięcie klucza w słoiku, słoik w walizce obwiązanej łańcuchem we wnęce po kole zapasowym w bagażniku a całe auto wrzucone do morza... Każdy gotów był obstawić majątek życia że Józek i tak by ten samochód otworzył:)
Morfeusz poproszony o komentarz do całej sytuacji zjadł po prostu to co zostało z wieczoru:
a Ula wolała trzymać się z daleka i poszła jeszcze nad rzeczkę szukać wspomnień o świetlikach:
w końcu zabraliśmy się za ostatnie pozowanie do zdjęć przed wyjazdem do Butrintu:
modelkom wyścielono legowisko na dachu:
i jeszcze tylko Rafi kazał Olkowi się przebrać do zdjęcia:
i zamierzony efekt chyba został osiągnięty:
i jeszcze bez czynnika ludzkiego:
Wyjeżdżając wspomnieliśmy jeszcze pana cacaja pochowanego przy starym baraku, któremu Morfeusz zanucił pacacaj, pacacaj...
i robiąc trochę skok myślowy - Cejot wpakował się autem Dziksona w barierkę. Jak do tego dokładnie doszło nie wiemy. Agata filmowała ich samochód aż do 10sek przed wypadkiem. Wszystko zostało więc tylko w głowach uczestników zdarzenia. Do nas doszły tylko urywki konwersacji
- (...) dzwon (...) ślepy zakręt (...) hamowanie pulsacyjne to mit (...) to efekt wcześniejszych nieporozumień (...)
Faktem jest że na prawym zakręcie samochód pojechał prosto. Szczęście w nieszczęściu że nikt nie jechał z przeciwka, że barierka wytrzymała i że nie skończyło się to w przepaści. Na postoju Józek podjął się wyklepania błotnika młotkiem. Dzikson był trochę nerwowy i Józek przed tłuczeniem narzędziami w pogięty element powiedział profilaktycznie
- Dzikson, teraz może na to nie patrz.....bum, łup, skrzyyyyp, bum, bum ...no i wygląda całkiem spoko, ma ktoś zapasową żarówkę?
Tutaj druga runda oglądania i szacowania szkód :
na postoju z widokiem na Korfu:
W końcu dotarliśmy do Butrintu. Najdalej wysuniętego na południe punktu naszej wyprawy, gdzie można było pochodzić po mostkach między ruinami:
posiedzieć w starożytnym amfiteatrze gdzie na części sceny był basen z żółwiami:
Ktoś to wytłumaczył w ten sposób że ciężko musiało być wystawiać sztuki w upale. Łatwiej stojąc po pas w wodzie:)
Helter nie skorzystał z opcji basenowej i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu i uznaniu wygłosił cały skecz o polakach za granicą. Rewelacja!
Były też znajomo wyglądające pomniki:
a Ula odkryła mozaikę zakonserwowaną nowatorską metodą obsypania żwirkiem dla kota:
jeszcze więcej ruin
także takich z wejściem dla gnomów na które można się wspinać:
aż w końcu ktoś krzyknął : Aligator! Zamiast uciekać wszyscy pobiegli w stronę krzyku odkrywając z przykrością że rzeczony aligator to tylko siata po pomarańczach:(
Potem jakiś miły pan otworzył dla nas muzeum z głowami:
statułami, którym chyba te głowy pourywano żeby móc wystawiać w gablocie:
albo na cegłach:
oraz z dzbankiem ze szkieletem noworodka, któremu niestety pan zabronił robić zdjęcia:(
Był jeszcze kaktus:
Krowa na chodniku:
i udaliśmy się na lokalny fast-food gdzie spałaszowaliśmy coś takiego:
korzystając z zamieszania jakie wywołaliśmy, baba po sąsiedzku postanowiła wrzucić dziecko do betoniarki:
co jak widać spotkało się z energiczną reakcją Uli2 i grubym ochrzanem skierowanym w jej stronę:
Właściciel fastfoodu koniecznie chciał zobaczyć co kryje się pod maską u Józką, spod której wystawał intercooler:
a my pojechaliśmy zobaczyć zamek do którego klucze, jak się okazało, miał w posiadaniu właściciel lokalnej restauracji:
reszta chyba jutro bo już późno i zupełni sił nie mam tego dokończyć:(
Dzień zaczął się bardzo spokojnie. Zupełnie nic nie zwiastowało kolejnej porcji wrażeń i przeżyć jakie los miał dla nas w zanadrzu. Był to nasz pierwszy nocleg kempingowy. Nagle wyszło na jaw, że Morfeusz nie tylko nie zabrał ze sobą namiotu ale także nie poinformował towarzyszek podróży że takowy mógłby się przydać. Dało to przyczynek do cygańskiego życia tej załogi w którym odnaleźli się znakomicie. Morfeusz spał więc na molo.
Dzień wcześniej zapomnieliśmy go ostrzec o zagrożeniu ze strony miejscowych rybaków. Właściciel kempingu uprzedzał nas że o 5 rano zazwyczaj wypływa kuter który łowi ryby za pomocą dynamitu. Zastanawialiśmy się jakby to było jakby nagle wyrwał Morfeusza ze snu huk, słup wody w kształcie grzyba i deszcz zdechłych ryb spadających wokół jego śpiwora. Pewnie pomyślałby że rakija była wyjątkowo dobra. Niestety rybacy tego dnia nie wypłynęli i żadnej takiej historii opowiedzieć nie możemy. Trochę szkoda, może następnym razem. Dziewczyny tymczasem zkitrały się w opuszczonym pokoju którego nie chciano nam wynająć ze względu za okropny rozgardiasz, barłóg i ogólny brak warunków. Było za to cieplej niż na molo.
Był to bardzo leniwy poranek. Lekko zachmurzone niebo zapewniło nam chwilową ulgę od upałów.
Dzikson z Gadem wymyślili grę w strącanie kamykami z ławki butelek pozostałych po poprzedniej nocy
Ewa oczywiście kibicowała zwycięzcy.
Tutaj Dzikson wycelował w puszkę na lewo od Fanty. Tak na dobrą sprawę to sam mógłby służyć za niezłą tarczę...
Chwilę później dołączyłem się i ja. W tle, wokoło Audi rozgrywał się tymczasem dramat, którego początkowo nie byliśmy świadomi:
Ktoś znowu zatrzasnął kluczyk od samochodu we wnętrzu. Tak samo jak my, grając w kamyki utrudnialiśmy sobie kolejne rundy nalewając do puszek wody, nasypując piasku itp tak samo ekipa Audi utrudniła trochę zadanie Józkowi w stosunku do poprzedniej akcji tego typu. W ruch poszedł więc większego kalibru sprzęt:
Jak widać Ula ze stresu obgryza paznokcie , Emil płacze oparty o samochód a Januszowi nogi się poplątały.Dzikson też nie wyglądał jak osoba którą mogłaby się z tą sytuacją zmierzyć ( zwłaszcza z tą wywiniętą do środka stopą )
W takiej sytuacji Józek znów zaimponował wszystkim spokojem, odgiął drzwi drutem zbrojeniowym a drugim nacisnął przycisk pilota na siedzeniu samochodu. Nasz bohater! Powoli robiliśmy zakłady w jaki to sposób kluczyki znów zostaną zatrzaśnięte tak aby utrzymać rosnący poziom trudności. Zamknięcie klucza w słoiku, słoik w walizce obwiązanej łańcuchem we wnęce po kole zapasowym w bagażniku a całe auto wrzucone do morza... Każdy gotów był obstawić majątek życia że Józek i tak by ten samochód otworzył:)
Morfeusz poproszony o komentarz do całej sytuacji zjadł po prostu to co zostało z wieczoru:
a Ula wolała trzymać się z daleka i poszła jeszcze nad rzeczkę szukać wspomnień o świetlikach:
w końcu zabraliśmy się za ostatnie pozowanie do zdjęć przed wyjazdem do Butrintu:
modelkom wyścielono legowisko na dachu:
i jeszcze tylko Rafi kazał Olkowi się przebrać do zdjęcia:
i zamierzony efekt chyba został osiągnięty:
i jeszcze bez czynnika ludzkiego:
Wyjeżdżając wspomnieliśmy jeszcze pana cacaja pochowanego przy starym baraku, któremu Morfeusz zanucił pacacaj, pacacaj...
i robiąc trochę skok myślowy - Cejot wpakował się autem Dziksona w barierkę. Jak do tego dokładnie doszło nie wiemy. Agata filmowała ich samochód aż do 10sek przed wypadkiem. Wszystko zostało więc tylko w głowach uczestników zdarzenia. Do nas doszły tylko urywki konwersacji
- (...) dzwon (...) ślepy zakręt (...) hamowanie pulsacyjne to mit (...) to efekt wcześniejszych nieporozumień (...)
Faktem jest że na prawym zakręcie samochód pojechał prosto. Szczęście w nieszczęściu że nikt nie jechał z przeciwka, że barierka wytrzymała i że nie skończyło się to w przepaści. Na postoju Józek podjął się wyklepania błotnika młotkiem. Dzikson był trochę nerwowy i Józek przed tłuczeniem narzędziami w pogięty element powiedział profilaktycznie
- Dzikson, teraz może na to nie patrz.....bum, łup, skrzyyyyp, bum, bum ...no i wygląda całkiem spoko, ma ktoś zapasową żarówkę?
Tutaj druga runda oglądania i szacowania szkód :
na postoju z widokiem na Korfu:
W końcu dotarliśmy do Butrintu. Najdalej wysuniętego na południe punktu naszej wyprawy, gdzie można było pochodzić po mostkach między ruinami:
posiedzieć w starożytnym amfiteatrze gdzie na części sceny był basen z żółwiami:
Ktoś to wytłumaczył w ten sposób że ciężko musiało być wystawiać sztuki w upale. Łatwiej stojąc po pas w wodzie:)
Helter nie skorzystał z opcji basenowej i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu i uznaniu wygłosił cały skecz o polakach za granicą. Rewelacja!
Były też znajomo wyglądające pomniki:
a Ula odkryła mozaikę zakonserwowaną nowatorską metodą obsypania żwirkiem dla kota:
jeszcze więcej ruin
także takich z wejściem dla gnomów na które można się wspinać:
aż w końcu ktoś krzyknął : Aligator! Zamiast uciekać wszyscy pobiegli w stronę krzyku odkrywając z przykrością że rzeczony aligator to tylko siata po pomarańczach:(
Potem jakiś miły pan otworzył dla nas muzeum z głowami:
statułami, którym chyba te głowy pourywano żeby móc wystawiać w gablocie:
albo na cegłach:
oraz z dzbankiem ze szkieletem noworodka, któremu niestety pan zabronił robić zdjęcia:(
Był jeszcze kaktus:
Krowa na chodniku:
i udaliśmy się na lokalny fast-food gdzie spałaszowaliśmy coś takiego:
korzystając z zamieszania jakie wywołaliśmy, baba po sąsiedzku postanowiła wrzucić dziecko do betoniarki:
co jak widać spotkało się z energiczną reakcją Uli2 i grubym ochrzanem skierowanym w jej stronę:
Właściciel fastfoodu koniecznie chciał zobaczyć co kryje się pod maską u Józką, spod której wystawał intercooler:
a my pojechaliśmy zobaczyć zamek do którego klucze, jak się okazało, miał w posiadaniu właściciel lokalnej restauracji:
reszta chyba jutro bo już późno i zupełni sił nie mam tego dokończyć:(
-
- Maniak
- Posty: 1109
- Rejestracja: 12 kwie sob, 2008 12:04 pm
- Posiadany PUG: Citroen Xsara Picasso & Peugeot Tepee
- Numer Gadu-gadu: 10911568
- Lokalizacja: Mrozy
- Kontakt:
Re: Albania 2013 - Majowa wyprawa na dzikie Bałkany - relacj
"Powoli robiliśmy zakłady w jaki to sposób kluczyki znów zostaną zatrzaśnięte tak aby utrzymać rosnący poziom trudności. Zamknięcie klucza w słoiku, słoik w walizce obwiązanej łańcuchem we wnęce po kole zapasowym w bagażniku a całe auto wrzucone do morza... Każdy gotów był obstawić majątek życia że Józek i tak by ten samochód otworzył:)"
spadłem z łóżka i potłukłem się ze śmiechu FOX
spadłem z łóżka i potłukłem się ze śmiechu FOX