Dzień 6 Jal->Kruja->Ulcinj 350km
Ostatni poranek w Albanii zaczął się bardzo podobnie do poprzednich. Pomimo 5 piw i faktu iż poprzedniej nocy poszedłem spać po 2 a wstałem o 6:30, obudzony przez wypełniony po brzegi pęcherz, czułem się wyśmienicie. Pogoda wciąż dopisywała i jak każdego dnia wychodząc z namiotu zastanawiałem się gdzie spał Morfeusz i jego towarzyszki podróży. Tego pierwszego łatwo było zlokalizować:
Nie liczyłem puszek porozrzucanych wokół legowiska ale wszystko wskazywało na to że z naszego nadmiarowego zapasu raczej niewiele pozostało. Korzystając z wczesnej pory i licząc na to że jako pierwszy wbiję się pod wynajęty prysznic udałem się do przyplażowej chaupy, w której mieliśmy łazienkowy układ z właścicielem. Drzwi wejściowych do budynku w ogóle nie było. Nie żeby to była czyjaś sprawka, czy wynik nocnej zabawy. Po prostu nie były przewidziane. Albania to przeciwieństwo Polski, gdzie każdy montuje pancerne wrota a osiedla otaczane są wysokimi płotami. Wszedłem do środka i udałem się na pierwsze piętro. Drzwi zamknięte. No pięknie, czyżby niewielka cena jaką zaoferowaliśmy wystarczyła tylko na pół nocy? Spróbowałem inne drzwi. Nic. Wszystkie, łącznie z tymi od części zajętej przez Helterów zamknięte. Już zacząłem rozmyślać gdzie by się udać w tym prawie pozbawionym roślinności fragmencie wybrzeża kiedy z naszego pokoju doszły mnie pewne szmery. Jakieś głosy i w końcu drzwi się otwierają. Krokiet!
-Fox, co tu robisz tak wcześnie?
-Do kibla przyszedłem, ale zaraz - co wy tu robicie?
-Przyszłyśmy wieczorem się umyć i tak jakoś pomyślałyśmy że jest tu cieplej niż na plaży...
Rzeczywiście, na drugim łóżku Monika w śpiworze. Te dziewczyny zawsze sobie poradzą - pomyślałem - tak że na końcu okazuje się że mają najlepsze warunki za najlepszy deal:)
Prysznic trochę mnie zaskoczył. Ułożyłem sobie wszystkie rzeczy w kąciku i się myję. Niestety nie zauważyłem że rura od prysznica miała dziurę przez którą woda sikała po całym pomieszczeniu a w szczególności na moje rzeczy. Eh, dobrze że ręcznik się jakoś ostał. Rzeczy wykręciłem na balkonie i wróciłem do obozowiska gdzie w międzyczasie obudzili się leżakujący Morfeusz i Józek:
Albańskie piwa mają wyśmienity wpływ na kreatywność. Jednej z poprzednich noc ktoś odkręcił chyba Rafiemu kierownicę i przykręcił z powrotem do góry nogami. Tym razem przekształcono auto Morfeusza w budę z fastfoodem a jakby były jakieś wątpliwości co do tego czyj to samochód to flaga z gaci rozwiewała wszelkie wątpliwości ( chociaż tym razem to nie te sławne białe powiewały na wietrze )
Auto dziksona niestety dalej było rozbite i nawet odwracacz uwagi w postaci stanika na drzwiach nie był w stanie ukryć zniszczeń:
Chociaż sam Dzikson nie tracił rezonu starając się przekazać że nie ma przeciwności którym nie mógłby stawić czoła.
Ten pokaz tężyzny fizycznej sprawił że Cejotowi przestała smakować kanapka
I zaczął się nerwowo rozglądać za schronieniem:
Agnieszka już ociera łzę przewidując smutne zakończenie ewentualnej konfrontacji. Na szczęści nic takiego nie nastąpiło i Morfeusz, Józek i Gad pojechali upalać gumy na 180stopniowym zakręcie pod górę:
Pojawiły się myśli że Morfeusz żywy z tego nie wróci. Ułożyliśmy się więc na plaży wypatrując wypadającego z zakrętu zielonego samochodu i widowiskowego lądowania na tafli morza. Dziewczyny wspominały sobie już jaki był wesoły w swoich majtasach:
a z tyłu powoli ewakuowali się z wody rybacy i kobieta na czerwono która nie pasuje do opowiadania. Jako że na plaży nie było muszli to Monika przyłożyła sobie do ucha kapelusz żeby zobaczyć czy da się osiągnąć taki sam efekt szumu morza.
W końcu wrócili upalacze, o dziwo w całości i pełni dobrego humoru. Morfeusz wręcz promieniował opowiadając jak to spalił hamulce i ile było z tym frajdy. Gad się mniej cieszył bo chyba odkrył już że mój aparat, który ode mnie pożyczył na iwent, jest w trybie nocnym i wypasionych fotek z tego nie będzie.
Jak zwykle opóźnieni ruszyliśmy w drogę. U mnie zaświeciła się kontrolka braku ładowania ale po chwili zniknęła więc postanowiłem nie przykładać do tego zdarzenia większej wagi. Po kilkunastu kilometrach dość dobrej drogi, czasem przecinanej niespodziewaną i nieoznakowaną rozpadliną, naszym oczom ukazał się podjazd na przełęcz LLogora. Tysiąc metrów różnicy poziomów na krótkim, usianym serpentynami odcinku:
Mniej więcej na 3/4 wysokości był całkiem przyjemny punkt widokowy gdzie zrobiliśmy postój, na którym Morfeusz mógł znów zagotować wodę na herbatę:
a który dał szansę dołączenia się maruderom do głównego peletonu:
i gdzie my z Rafim zrobiliśmy sobie kolejną prześwietloną do bólu fotkę:
Były też pozowania na tle delty wyschniętej o tej porze roku rzeki ( również prześwietlone:( )
takie z niebem:
oraz takie z autografem pod stopami:
Zwiedziliśmy jeszcze mocno podupadłą okoliczną ruderę
i udaliśmy się w dalszą drogę.Morfeusz szybko zorientował się, że poranne upalanie wykończyło jego klocki w lewym kole do gołej blachy. Przez chwile było rozważane nieprzejmowanie się sytuacją jednak Józek dosyć dobitnie zobrazował zagrożenia z tym związane.
- Jak wypadnie Ci klocek to krótko mówiąc giniesz.
Nikt z tym już nie polemizował i wyostrzyliśmy zmysły na znalezienie warsztatu oferującego ratunek. Żeby nie było łatwo to my odkryliśmy w samochodzie najpierw jedną osę, potem dwie kolejne i jeszcze jedną. Trzeba było się zatrzymać i wypędzić te owady. Dzikson wykorzystał postój do wjechania Morfeuszowi w tył. Chciał to skrzętnie ukryć i się nie przyznać. Na jego nieszczęście w aucie u Morfeusza była bodajże Monika, która skrzętnie odnotowała zdarzenie:
-Ej, on chyba w nas wjechał!
Tym razem obeszło się bez większych szkód i zapomnieliśmy o incydencie wracając do poszukiwania hamulców dla Łukasza.
Pierwszą opcją był skład złomu na którym ktoś wypatrzył starego scenika. Było podejrzenie że można z niego wyszabrować hamulce. Szybka wizyta w tej lokalizacji rozwiała nadzieję o szybkiej naprawie. Pierwsza estymata: 2h potencjalnego oczekiwania bez gwarancji sukcesu. Józek już myślał o odłączeniu się i powrocie do pracy, Helter w ogóle się odłączył już wcześniej stwierdzając że jak pojedzie dalej z nami to nic już nie zobaczy przed zmrokiem a reszcie też już powoli nie były w smak dodatkowe postoje. Daliśmy sobie jeszcze jedną szansę - w pobliskim Vlore postanowiliśmy wyszukać jakiś sklep. Albo się uda albo się rozłączamy. W takim drugim scenariuszu, chociaż bolesnym , przynajmniej część osób zobaczyłoby tego dnia Kruję za jasności.Tutaj jeszcze trwają burzliwe narady pod transformatorem:
Które tak nawiasem mówiąc Ula postanowiła wykorzystać aby wrzucić piłkę do błota ( żeby nie było że przewieźliśmy ją przez 4tys km na darmo ) a Cejoci na kontemplacje ślicznej pobliskiej plaży:
gdzie na ich twarze znów powrócił uśmiech zamiast strachu przed Dziksonem. Chwile później okazało się że 10min postoju z włączoną lodówką wykończyło akumulator Józkowi. Szybka akcja z użyczeniem prądu kablami i jedziemy dalej.
Na pierwszej stacji spotkaliśmy miłego lokalersa, który mówił dosyć sprawnie po włosku i z którym udało mi się dogadać w sprawie dojazdu do kompetentnego mechanika. Na pierwszym rondzie w lewo, potem wzdłuż głównej w prawo i po 100m po prawej będzie sklep i zakład naprawczy. Jak powiedział tak też było. Nie mieli klocków dosłownie do 205, ale udało się dopasować jakiś inny na czuja i Gadzina dokonał wymiany w mgnieniu oka:
Szybciej nawet niż inny albańczyk zdążył umyć mi samochód.
Albania to piękny kraj. Samochody myją wyjątkowo porządnie. Nawet w środku mi wypucowali wszystkie szyby a można było się z nimi umówić na 6zł za tą usługę. Ja w końcu dałem im 9. Józek w międzyczasie odłączył się od nas i zaczął wracać do Polski. Niestety praca nie pozwoliła mu zostać z nami do końca.
Przejazd przez Albańskie miasta to wolna amerykanka. Na niektórych rondach, tak jak u nas pierwszeństwo ma osoba na rondzie, na innych jest odwrotnie. Przynajmniej w teorii. W praktycy wszyscy jadą jak chcą manewrując pomiędzy studzienkami kanalizacyjnymi bez pokryw. O znakach wskazujących drogę można zapomnieć. Na każdym skrzyżowaniu pytaliśmy o drogę, ale w sumie w miarę sprawnie udało nam się z tego miasta wyjechać
Po drodze ktoś jeszcze zrobił zdjęcie bunkra
Sądząc po rozdzielczości tego obrazu był to Rafi.
Dalej były już częściowo autostrady, z tym że w Albanii koncept tego typu drogi jest trochę inny niż u nas. Na części z nich ograniczenie prędkości było do 90 a wprost z tej drogi można było zjeżdżać komuś do domu, garażu czy baru...
Droga mijała nam dosyć sprawnie aż dotarliśmy do Durres gdzie wbrew nawigacji u Gadziny znak na Tiranę wskazywał drogę w prawo zamiast na wprost. Znak był zardzewiały a droga tragiczna. Spytaliśmy więc policjantów czy jedziemy dobrze. Powiedzieli że tak i zachęcili do dalszej podróży obranym szlakiem. Powiem tak - nawet biorąc średnią albańskich dróg to zupełnie nie wyglądało to jak trasa łącząca dwa największe w tym kraju miasta. W końcu poszedłem po rozum do głowy i się zatrzymałem. Pod jakąś knajpą siedziało parę osób. Mówią żeby wrócić 4km i skręcić w prawo , po czym po 3km będzie wjazd na autostradę. Jako że ja już nie wierzyłem ich oznakowaniu dróg to prowadzenie objął Gad i jego nawigacja. Urządzenie to niestety nie miało lokalnych dróg więc zamiast wrócić tak jak mówili panowie - kawałek - wróciliśmy chyba 17 km aż do Durres. W międzyczasie znów spotkaliśmy Józka , który co prawda odłączył się od nas 3h wcześniej, ale przez cały ten czas próbował chyba wyjechać z Vlore. Jako przyczynę wskazał moje złe wskazówki.Nie przypominam sobie żebym mu ich udzielał więc boję się myśleć co mu powiedziałem:) Policjantów którzy nam wskazali tą ostatnią złą drogę już nie było. Musieli przewidzieć naszą złość i się ukryć w zaroślach albo wrócić do bazy.
Było jeszcze trochę perypetii związanych z wyszukaniem stacji na której można by zapłacić kartą, ale w końcu udało się dojechać do Kruji gdzie był całkiem spoko bazar:
i twierdza na górce:
oraz zakład gdzie Januszom nareperowano i wyważono na oko młotkiem felgę
Niedobór snu z poprzedniej nocy dał o sobie znać i byłem tak zmęczony że myślałem że umieram. Z obiadu pamiętam tylko tyle że jadłem jakieś mięso i że musiałem wychodzić z balkonu czołgając się pod stołem z powodu braku przejścia między stolikami. Po posiłku zachciało mi się jeszcze spać tak, że po drodze kilka razy chyba nie tylko zasnąłem ale też coś mi się śniło:) Raz z letargu wyrwał mnie tekst Morfeusza przez CB
-Fox, śpisz? Jedziesz już za tym kolesiem ze 30min, może być go wyprzedził?
-A ok - brrrrrrrr - dobra, wyprzedzony. Czemu Ci ludzie z przeciwka non stop migają długimi?
Albańczycy tak jak my w Polsce informują się o Policji. Nie robią tego jednak szybkim mignięciem światłami a dają po oczach non stop tak że przez 500m kolejnych człowiek nic nie widzi i zastanawia się czy jeszcze kiedyś wzrok odzyska. Na całym odcinku do Szkoderu były dwa patrole a migali nam w oczy przez 50km praktycznie non stop.
Pomimo tych trudności dojechaliśmy szczęśliwie do granicy z Czarnogórą, gdzie celnikowi tak się spodobał Morfeusz i jego fryzura że chyba nawet chwycił go za suta. Dalej była stacja benzynowa i zaparkowane ferrari, trochę szutrowych odcinków w remoncie ( na których udało nam się dopędzić i wyprzedzić to ferrari:) ) i w w końcu nadmorski Ulcinj. Znalezienie kempingu zajęło nam chyba z godzinę jeżdżenia po polach. Znak na kemping : 500m. Po przejechaniu 400m kolejny znak - Kemping 450m, jedziemy kolejnych 300 : Kemping 400m. Ej no bez jaj! Jak już trafiliśmy to Morfeusz wjechał w wydmę i trzeba było go wypychać. Czy my kiedyś skończymy ten dzień?:)
Udało się, ale zmęczenie dawało się mocno we znaki
Był jeszcze ciekawy epizod. Siedzimy sobie i gaworzymy a Cejot z Agnieszką robią zupę
-Ej, tu się chyba ulatnia gaz - mówi Agnieszka
-Czemu tak sądzisz?
-No powąchaj
Emil zakręcił gaz, odkręcił znowu
-Chyba jest ok, gotuj dalej
.... dobra, gotowe, Cejot chodź jeść
-Co to za zupa??? Czy to nie przypadkiem jakaś wódka?
-Moja Rakija! - wykrzyknął Dzikson - ugotowaliście zupe z mojej Rakiji?
-Jakiej rakiji?
-No pod siedzeniem miałem pół litra w butelce po wodzie mineralnej
-Tej butelce?
- ...
O ile powoli zapominaliśmy już o wypadku to po tej akcji znów pojawiły się pytania czy ta załoga dojedzie wspólnie do Warszawy w jednym samochodzie:) Z ciekawości spytaliśmy z Januszem Agnieszkę skąd pomysł żeby wziąć tą butelkę zamiast kranówki
- Ta woda tutaj jest chyba chlorowana bo jakoś tak dziwnie pachnie
- A no to spoko , ta pachniała ok?
Było z tym trochę śmiechu, ale tego nam chyba było trzeba na zakończenie męczącego dnia. Spotkaliśmy jeszcze niemca który mówił o piwie Bawaria i słuchając w oddali gry jakiejś austriackiej gitarzystki poszliśmy spać