Piąty oficjalny trip za kierownicą XRD ukończony. Wszystkie pożary udało się ugasić na czas, co sprawiło że dwa tygodnie "mieszkania" w aucie podczas włoskiej przygody były przyjemnością, a nie udręką.
Właściwie to oprócz wywalania oleju przez odmę podczas jazdy z gazem w podłodze (głównie długie odcinki autostradowe i przeprawy przez góry) nie działo się nic.
Mało tego - auto wróciło w lepszym stanie, niż wyjechało, bo na jednym z kempingów poddane zostało tuningowi usunięcia rev limitera
Spalanie według wyliczeń komputera pokładowego (notes w kratkę + kalkulator w Nokii 6230i) wahało się między 4.91, a 5.7 litra na 100 kilometrów. Trochę przekłamuje mi licznik, więc nie są to jakieś superprecyzyjne wartości, ale tak czy inaczej - tragedii nie ma.
Bardzo zadowolony jestem z opon. Nokiany świetnie spisywały się w tych trudnych warunkach. Ubyło im 2 mm bieżnika, ale pracowały naprawdę dzielnie. Chyba na stałe przesiądę się na nie, bo Yokohamy choć porównywalne, to jednak są droższe.
Hamulce również zdały egzamin. Tylko raz zdarzyło się je lekko zagotować, podczas zjazdu z Etny. Ale w tym samym momencie przytrafiło się to też w CTI Bananowca i Gutmannie Józka.
Włoski trip był trochę nietypowy, bo w pewnym momencie zaczęliśmy wymieniać się samochodami. Za kierownicą dizla zasiadali Olga Stopxowa, Józek, Bananowiec i Slavko. Ja zaś woziłem się wspomnianymi CTI i Gutmannem.
Wiadomo, w 60-konnym wolnossącym dizlu nie ma zbyt dużej frajdy z jazdy pod górkę, winkle pokonuje się o wiele wolniej, ale podczas wakacji wiele rekompensuje duży zasięg na baku, wygoda foteli i świadomość, że tam raczej nie ma się co zepsuć.
Aha - do listy krajów odwiedzonych srebrną strzałą dopisałem w tym roku dwa: numer 17. czyli Włochy i numer 18. - republikę San Marino.
No a teraz garść zdjęć pamiątkowych.
Papierowa mapa zawsze się przydaje...
Pierwszy postój po 1060 kilometrach. Camping Venezia w Mestre.
Ruszamy ze stacji w stronę Gubio. My jednak za chwilę się zgubio i wylądują w San Marino.
San Marino jak w pysk strzelił. Fotka pamiątkowa.
No i gdzieżeś tam wylazł?
Nieopodal Toskanii
Zagubieni i oszołomieni po dotarciu do Neapolu
Widok z okna klasztoru-hostelu na nasz prywatny parking na dziedzińcu
Przystanek na tarasie widokowym z Szybą i Cejotem
Parking na kempingu/plantacji cytryn. Niesamowite miejsce...
Przerwa na pizzę Giuseppe
Zwykły poranek po zwykłym wieczorze na kempingu. Tuż przed wyruszeniem na Etnę. W tle Fox i UlaMula piastują Kukuncia.
Na dowód, że naprawdę jeździłem po Wulkanie. Etna, powyżej poziomu chmur.
Józek i Slavko robią chip-gwint tuning, czyli wykręcają śrubkę od rev limitera. Dizel dostaje dodatkowe dwa konie na czwartym biegu.
Wjeżdżamy do Corleone, siedliska sycylijskiej mafii.
Najnudniejszy z pozoru kemping okazał się jednym z najfajniejszych. W dużej mierze dzięki polowej myjni pod kaktusami.
Dla takich poranków warto żyć
Zaorane! Wraz z Bananowcem i Józkiem na grandzie w sadzie oliwnym. "Panowie, szybko robimy fotę, bo ktoś tu jest"
30-latek 20 lat później. Czyli fotka z półwiecznym Volvo, biorącym udział w holenderskim rajdzie tej marki po Europie. Na zblazowanym starszym panu nasze peżoty nie zrobiły żadnego wrażenia. Nie dziwię mu się...