W cieniu wydarzenia weekendu, jakim jest sprowadzenie Lexusa LS400 przez Damiana, ja znów borykałem się ze staruszkiem. Na początku te łatwiejsze czynności. Bak, wypsikany Fertanem, po tej operacji wyglądał tak:
Fertan należy spłukać wodą. W garażu wody brak więc musiałem wykorzystać prysznic. Nie mam już kolejnych fotek ale wymalowałem go zarówno podkładem jak i środkiem do konserwacji podwozia. Zacząłem też jego konserwację wewnętrzną od wymycia go płynem do mycia naczyń. Ilość piany jak powstała oraz czasu, jaki było potrzebny żeby się jej zupełnie pozbyć były przeogromne. Nie jest to łatwa czynność. Jutro ma przyjść paczka z pozostałymi środkami konserwującymi więc będę dalej się w to bawił. Pewnie do końca tygodnia.
Teraz rzeczy brudne i nieprzyjemne. Po wymontowaniu większości zawieszenia przyszła kolej na tylni most:
Wymontowanie go jest bardzo proste. Cztery śruby od rury wału oraz dwie imbusowe, mocujące go do podwozia. Jako że nie posiadam klucza kwadratowego do korków spustowych to wylałem na siebie olej przy wyciąganiu tego ustrojstwa. Było go sporo. To cieszy. To co cieszy mniej to lektura Haynesa. Zapoznałem się z zaleceniami. Były dwa. Należy wyciągnąć most do tyłu, tak aby nie wyciągnąć razem z nim wału. Pośrodku rury, w której kręci się wał, jest łożysko igiełkowe. Wał powinien być podparty w dwóch miejscach. Inaczej podobno trudno to potem spasować na nowo. Po wyjęciu mostu zostaje mocowanie w skrzyni oraz to rzeczone łożysko na środku. Tutaj nie było problemu. Zalecenie drugie. Uważać aby nie zgubić sprężynki na końcu wału, która go do czegoś tam dociska. Otóż u siebie nie znalazłem żadnej sprężynki. Mogła wypłynąć razem z olejem, do wiaderka, ale przelałem wszystko z wiaderka do wiaderka i żadnej sprężynki nie znalazłem. Nie mam pojęcia jak taka sprężynka wygląda ani nawet jakich jest gabarytów. Nie wiem co z tym zrobić ale chwilowo postanowiłem się nie przejmować.
Po wyciągnięciu mostu mogłem wyjąć przedostatni element zawieszenia. "Upper crossmember":
Element, do którego przyczepiony jest most oraz mocowania sprężyn i amortyzatorów. Pojedzie do lakierni proszkowej przy najbliższej okazji.
Teraz rzeczy przykre. Oprócz dziury w lewym błotniku, o której wspominałem już poprzednim razem:
I która od tego czasu się dość mocno powiększyła, głównie za sprawą szlifierki, odkryłem podobną po drugiej stronie samochodu:
Trochę mi smutno. Dobrze że chociaż obie dziury są w miejscach, które można załatać nawet na sam koniec remontu. Nie przeszkadzają w dalszej renowacji zawieszenia. Podwozie bowiem jest w rewelacyjnym stanie:
Gdyby nie to że szczotki druciane, obecnie produkowane, to straszna padaka i znikają po godzinie pracy, pewnie miałbym już ten element skończony.
Pozostaje do wyciągnięcia główna belka z mocowaniami wahaczy. Przeraża mnie ta praca. Pomijając fakt że obecnie całe auto na tej belce spoczywa to proces wyjęcia tego elementu, opisany w Haynesie, zajmuje pół strony tekstu i drugie pół z opisem narzędzi, które trzeba sobie zbudować żeby ją wyjąć...Przeszło mi przez myśl żeby ją oczyścić bez wyjmowania ale to by była chyba fuszerka. Nie wiem jeszcze czy chcę iść tą drogą:)