Całą sobotę spędziłem z Harriet. Były kąpiele na świeżym powietrzu, wspólne spacery, a potem strip-tease w stodole
Jako że po zimie nie podłączyłem jeszcze zestawów szlaufowych, mycie było bardzo pobieżne, a do spłukania posłużyła konewka. Ale najważniejsze, że auto nie jest już os*rane przez okoliczne ptactwo, ani zamszone. Nawet pojeździłem sobie po ogródku. Kable i świece zamówione w Bandzie jeszcze nie przyszły, więc LeMans nie mógł zdecydować się, czy chodzić na trzy, czy może cztery gary.
Ostatnie fotki brudnego i kompletnego wnętrza:
Z rozpędu wyszorowałem Speedline'y, które w końcu wyciągnąłem z bagażnika. Nie ma tragedii. A bałem się, że trzeba będzie malować.
Po zajęciu honorowego miejsca w garażu, rozpoczęło się wybebeszanie. Na pierwszy ogień poszedł bagażnik. Wykładzina niestety musiała odejść. Była cała nasiąknięta wodą, w dodatku kruszyła się i rozpadała. Sami zresztą znacie te numery...
Pod spodem na szczęście nic się jeszcze nie rozwinęło. Jedynie w lewym dolnym rogu widać, że coś tam próbuje nieśmiało korodować. Reszta w zaskakująco dobrym stanie, jak na 25 lat w Szwecji. Bagażnik odkurzyłem, umyłem i wysuszyłem. Zanim włożę tam nowe wygłuszenie, wymienię uszczelkę zamka klapy i sprawdzę, czy nie cieknie gdzieś z wycieraczki.
Uzbrojony w zestaw hartowanych kluczy i wiadro WD-40 przystąpiłem do demontażu foteli. Ku mojemu zdziwieniu, wszystkie śruby odkręciłem najmniejszą grzechotką, absolutnie bez żadnych problemów. Nic się nie urwało, nie połamało, po prostu szok! Tak samo ze śrubami pasów.
Ale przecież nigdy nie może być za kolorowo. Żeby było śmieszniej, powstrzymało mnie... radio. Skubane nie dało się nijak ruszyć, mimo że próbowałem ze wszystkich stron - drutem, gwoździem, prętem. Akurat oryginalnych "wyjmaków" do auta nie dostałem. Cóż, będzie kolejne starcie, żeby wykręcić tunel.
Na dobranoc, żeby wykorzystać jak najlepiej niepracującą sobotę wyodkurzałem jeszcze fotele i tylne kanapy, umyłem je środkiem do skór i zaimpregnowałem.
W wannie moczyła się w tym czasie wykładzina bagażnika. Jest w bardzo dobrym stanie, więc w przypływie radości namoczyłem ją jeszcze w pachnącym Cocolino. Właśnie schnie w ogrodzie.
Fotele pójdą jeszcze do prania materiału. Wykładzina też wylatuje z auta i leci do prania, żebym w tym czasie mógł wywalić stare wygłuszenia.
Pracy jeszcze sporo, ale zapału nie brakuje. Żeby tylko czas pozwolił, to może do lata dane mi będzie się cieszyć nowym GTI
